wtorek, 29 lipca 2014

Rain Song - Rozdział IX

      Cheon-Sa nigdy dotąd nie zaglądała do tej kawiarenki. Było tu mnóstwo zakochanych par, trzymających się za ręce, pijących gorącą czekoladę z jednego kubka – za pomocą słomek oczywiście.
     Ju-Won wręczył jej filiżankę mocnego espresso i poszedł po następną dla siebie. Parzyła w palce, ale Cheon-Sa z przyjemnością przytulała ją do policzka.
     Wszyscy pocierali zamarznięte na lód ręce, Cheon-Sa przemarzła do szpiku kości. Siedziała tam dygocząca i przemoczona. To się już robi nudne, pomyślała odsuwając się od ściany.
     Zamieć trwała przez większą część tygodnia. Za oknem nadal padał śnieg. Przez zaparowane oddechami szyby nie można było tego zobaczyć ale... to były największe płatki śniegu w życiu Cheon-Sa. Porywisty wiatr, rozrzucał je na wszystkie strony świata, raniły twarze ostrymi ramionami, topiły się w dłoni zaledwie po sekundzie ale było w nich coś pięknego.
     Cheon-Sa nawet nie zauważyła kiedy luty tak szybko im minął. Jeszcze tylko tydzień a studia staną się czymś bardzo realnym. 
     Przerażająca wizja, dorosłego życia w samotności o które tak bardzo się modliła, nachodziła ją nocami, chwytała za gardło, dusząc szlochem. Budziła się z twarzą napiętnowaną łzami. Sen o dorosłym życiu,  sen o który nieustanie zabiegała, miała stać się rzeczywistością, wymierzając jej porządny policzek od życia.   
     - No dobra – Ju-Won siadł naprzeciwko Cheon-Sa. W ręce trzymał kubek gorącej czekolady i leniwie mieszał łyżeczką – bezgłośnie, nie postukując o dno. - Jeśli chcesz coś do jedzenia to mów.
     - Wyjątkowo targnąłeś się dziś na fundowanie, wiesz? 
     Przewrócił oczami.
     - A bo ja wiem. Może chcę zachować się jak dżentelmen? - Ju-Won wzruszył ramionami.
     - Nie jesteś dżentelmenem – spostrzegła bardziej szorstko niż zamierzała.
     - A pani nie jest damą – uniósł kącik ust w półuśmiechu.
     - Nie czytałeś Przeminęło z wiatrem.
     - A skąd wiesz?
     Drań miał racje, Cheon-Sa przygryzła siną wargę. Niczego o nim nie wiedziała, równie dobrze mógł być ukrytym fanem Scarlett. 
     Ale, nie... 
     Przecież nie wyglądał na taką osobę... Zdecydowanie... Tak samo jak Jung-Su nie wyglądał na kogoś kto może trzymać urazę tak długo.
     Nie osądzaj ludzi po okładce, Cheon-Sa, upomniała się w myślach
     Prawda była taka, że od tamtego dnia w kawiarni, gdy Jung-Su nie wytrzymał i wyrzucił na nią wszystko to co go gryzło minął już tydzień. Tydzień bez żadnego słowa, nawet cichego „cześć”. To było takie do niego nie podobne.
      A, że według Cheon-Sa, nie miał powodu do takiego zachowania sprawa wydawała się bardziej podejrzana.  Chciał, żeby stała się na powrót otwarta na ludzi? Spokojna głowa, mogła tego dokonać bez problemy. Od tygodnia sumiennie trzymała się nowej zasady, starała się poznać lepiej członków zespołu – o nazwie nieznanej do tej pory – Jeong-Rin a także Ahjussi'ego. To nie byli źli ludzie. Geun-Chan faktycznie do najbystrzejszych nie należał ale jeden jego uśmiech i dobroć błyszczących oczu zburzyły wszystkie mury między nimi, podobnie było też w przypadku Min-Soo, gitarzysty, który całym swoim jestestwem mógł posiąść jej serce. 
     Najgorzej było z Ju-Won'em.
     Gdy w pobliży był Jung-Su, sprawiał wrażenie, że Cheon-Sa jest niewidoczna – nie żeby jej to przeszkadzało – a gdy byli sami lub przy Seung-Joon'ie to całkiem inna historia. Stawał się chamski, wredny i sypał zniewagami jak z rękawa. Gdyby nie tak ładna twarz pewnie już dawno byłby nikim w oczach ludzi. Cheon-Sa nie wiedziała tylko, czy to jego prawdziwe „ja” czy maska za którą się ukrywa.
     Jeden diabeł, drgnęła. I tak nie jest to moja sprawa.
     Sama siebie wprawiała w zadziwienie, że była co do tego taka pewna. Ona? Jedna z najbardziej niezdecydowanych osób na świece? Ju-Won specjalnie jej nie interesowały i w znajomość z nim na pewno angażować się nie będzie. Te grupowe randki, albo Bóg jedne wie co to jest, to jedyny akt jej dobrej woli skierowany w jego stronę. 
     I na to nie powinna była się zgadzać, przy nim miała dwa razy większego pecha niż zazwyczaj. Na przykład ta wpadka z kranem... Makabryczny pech
     Cheon-Sa milczała jeszcze przez chwilę.
     - Nie jestem głodna – jak na komendę, żołądek zawył o posiłek.
     I ty żołądku przeciwko mnie?
     Ścisnęła brzuch rękoma. Jedyne na co miała ochotę to coś z wypieków Jung-Su, inni niech się chrzanią. Ta cała kłótnia, to piekielnie zła rzecz!
     -Eklerka? -Zaproponował z irytującym uśmiechem. Zmarszczyła brwi i całą złość przelała w to jedno łypnięcie rzucone spod oka. - Mam coś na twarzy? - zapytał jako odzew za jej wiercące w nim dziurę spojrzenie.
     - Tak. Usta, nos, oczy. Ta twarz... dziewczyny na to lecą, prawda?
     Uśmiechną się słodko, jak to miał w zwyczaju. Bardzo nieszczerze ale słodko. Grzywka przy tym zasłaniała mu większą część czoła, ale odsłaniała duże oczy. I te nadymane policzki... Cheon-Sa mogłaby przysiąc, że  Ju-Won jest ładniejszy od większości dziewczyn. A to raczej nie był komplement? Jaka dziewczyna poleciałaby na chłopaka ładniejszego od niej?Głupia...
     - Tak. Dlatego siedzisz teraz przede mną i myślisz sobie „Ah, ale mi zazdroszczą”, prawda?
     - To prawda – odrzekła Cheon-Sa wzdychając ciężko, Już po kilku dniach nauczyła się, że trzeba mu dać kilka sekund na pocieszenie się zwycięstwem a potem zbić z pantałyku – Zazdroszczą mi – przeciągała wyraźnie każdą sylabę trzymając przy ustach kubek. - Ten płaszcz był naprawdę drogi.
     -Ah tak – westchną z wesołym rumieńcem na twarzy. Sam uśmiech Ju-Won'a miał jakąś skrytą głęboko moc. Gdyby tylko uśmiechał się częściej... nie, uśmiechał się wystarczająco często, gdyby ten uśmiech był po prostu szczery. - To chcesz coś do jedzenia, czy nie?
     - Pomyślmy - uśmiechnęła się. - Zjadłabym hmm... Bulgogi*.
     - Bulgogi? - zakrztusił się napojem. Wystraszony do szaleństwa samą myślą, że ktoś mógł to widzieć, odwrócił głowę i przefiltrował cały lokal. -To obrzydliwe.
     - A co w tym obrzydliwego?
     - Zawijasz mięso w sałatę i wpychasz do ust bez pomocy sztuców. A gdzie higiena i maniery?
     Przez kilka sekund na zmianę otwierała i zamykała usta.
     Obrzydliwe? Niehigieniczne? I co jeszcze, może niesmaczne?
     Cheon-Sa zdążyła odzyskać równowagę w chwili gdy próg kawiarni przekroczyło czterech nowych gości.  Obcy chłopak – jeden z dwóch zresztą – pomachał do Ju-Wona. Z rękoma w kieszeniach kurtki, podszedł do ich stolika.
     A oto i nasi długo wyczekiwanie goście, tak? Wyprostowana, przywitała ich gestem dłoni i ciepłym uśmiechem
     - Cześć jestem Tae-Woo – Przywitał się z Cheon-Sa. - Możemy się dosiąść, prawda?
     Ju-Won skiną głową. Tae-Woo przysiadł obok Cheon-Sa i uśmiechną się do niej. Iskierki w jego brązowych oczach wesoło błyszczały.
     Pozostali również usiedli. Był tam Se-Yoon, chłopak o pociągłej twarzy i miłym uśmiechu, Eun-Ji z burzą rudo-kasztanowych włosów i urocza Sora w białym płaszczyku. Mieli poczekać jeszcze na ostatnią dwójkę, Areum i Shi-Won'a, którzy utknęli w korku.
     - Oppa, słyszałam od Tae-Woo oppy, że grasz w zespole - Sora uśmiechała się do Ju-Won'a robiąc przy tym maślane oczka, niczym szczeniaczek, przyszło jej na myśl. Cheon-Sa już wiedziała, że to może być na prawdę dobre przedstawienie
     - Tak – zgodził się z dziewczyną. – Jestem głównym wokalistą i gram na gitarze.
     - O-p-p-a – Sora tak bardzo przeciągała sylaby w tym słowie, Cheon-Sa trudno było opanować śmiech. - A może byś nam coś zaśpiewał?
     - Nie ma problemu. - puścił jej kokieteryjne oczko.
     Nie no brak słów, pomyślała Cheon-Sa.
     - Najpierw coś zjedzmy, padam z głodu. - Tae-Woo chwycił się brzucha i niesamowity nastrój między Ju-Won'em a Sorą prysł. Z uczuciem bliskim temu, które ogarnia ludzi, gdy ulubiony film zostaje przerwany reklamami, Cheon-Sa zajrzała do menu.
      - Nie czekamy na pozostałych? - Po raz pierwszy od przyjścia, Eun-Ji przemówiła. Cicho i delikatnie, jakby stąpając po delikatnym i kruchym lodzie. Wyglądała na bardziej śmiałą od „uroczo-natrętnej” koleżanki. Eun-Ji z wielkimi brązowymi oczami, w mocnym makijażu oczu i skórzanej kurtce, nagle stała się kolejnym żywym dowodem na to, jak łatwo mogą mylić pozory.
     - Nie będę czekać, najwyżej przegapią swój deser - Tae-Woo zabrał głos a Sora zachichotała, zakrywając dłonią usta, Se-Yoon jej wtórował.
     Cheon-Sa zsunęła się na skraj krzesła i wyciągnęła przed siebie ręce z otwartym menu w dłoniach. Nie mogła się zdecydować. Wszystkiego było na pęczki, wszystko było nijakie.
     - Co wybierasz?
     Usta Tee-Won'a znalazły się tuz przy jej uchu. Siedział dokładnie tak samo jak ona i odgradzał się od dyskusji pozostałych.
     - Jeszcze nie wiem, a ty?
     - Hm... Kremowy sernik posypany płatkami migdałów. Brzmi pysznie prawda?
     - Średnio.
     Zamrugał zszokowany. To ktoś może mieć tak odmienne zdanie? Mina mu zrzedła ale tylko na chwile, nerwowo poprawił kołnierzyk koszuli i uśmiechnął się pokazując swoje śnieżnobiałe zęby.
     - A co według ciebie jest zachęcające?
     Uniosła wzrok i uśmiechnęła się delikatnie do Tae-Won'a.
     - Uhm – mruknęła – Raczej nic.
     Posłał jej pełne zdziwienia spojrzenie i przewrócił oczami.
     Każdy złożył zamówienie wybierając z menu coraz śmieszniej brzmiące desery. Sernik Tae-Won'a nagle zabrzmiał najsmaczniej. Cheon-Sa oddała swoją kartę drżącą dłonią. Całym sercem pragnęła oddać ten beznadziejny dzień na jeden seans filmowy z Haną, Su-Jin i Jung-Su. Nic tak nie uspokaja człowieka jak miska ostrych czipsów, rozmiękły od masła popcorn i złamane serce bohaterki filmu której nikt nigdy nie współczuje, ewentualnie japoński psychiczny horror lub dramaton powodujący więcej śmichu niż cokolwiek innego.
     Przyjrzała się sernikowi zdrowo naszpikowanemu niebieskimi borówkami. Całość była rozmiękła i nie trzymała się razem. Cheon-Sa tylko po nakłuwała go widelczykiem, podparła rękę pod brodę i przyglądała się tym wyjętym z innej bajki, ludziom.
     - Całkiem dobry - Tae-Won oblizał usta, wyciągając przed siebie długie nogi. Kolejny raz błysną do niej zębami i ze smakiem spojrzał na talerzyk Cheon-Sa. - Nie jesz?
     Pokręciła głową a Tae-Won chwycił równie szybko jak go później zjadł. Prawie w jednym kawałku.
     - Żałuj, dobry był.
     - Ja, po prostu chyba nie mam apetytu.
     - Nie lubię jak dziewczyny są na diecie – usiadł prosto. - Serio, czym chudsza to gorsza. A ty... - przerwał i zlustrował ją wzrokiem. Musiał się trochę nachylić by zacząć od ukrytych pod stolikiem tenisówek, zahaczyć o wąskie dżinsy, kawałek wstającej spod płaszcza koszuli i kończąc na rozpadającym się upięciu brązowych włosów. - Nawet nie masz z czego. - kolejny, nawet miły, pełny uśmiech.
     - Ja... - zaczęła.
     - Ona się nie odchudza. - Ju-Won, spoglądał na nią uśmiechnięty od ucha do ucha. - Przysięgła byłemu chłopakowi, że będzie tylko to co on jej ugotuje. Wiesz jak to jest kilka dni po zerwaniu, serce jeszcze boli. - W ostanie słowa włożył tyle sarkazmu ile tylko się dało. Udał nawet pełen współczucia głos.
     - O! - Sora klasnęła w dłonie, para przy sąsiednim stoliku spojrzała na nich z nienawiścią. - Powinniśmy się tobą dobrze zająć. Co myślicie o barze karaoke?
     -Karaoke jest przereklamowane – Se-Yoon uśmiechną się do Cheon-Sa znacząco, nie dopuszczając jej do jakiegokolwiek sprzeciwu. Bo niby kiedy zerwała chłopakiem? Kiedy złożyła taką głupią przysięgę?Od kiedy to ona miała chłopaka? - Soju. Zdecydowanie wolę soju.
     - Omo! Soju, źle robi na skórę!
     Cheon-Sa otworzyła usta i szybko je zamknęła. Chłopak z sąsiedniego stolika przyszywał ją nienawistnym wzrokiem, czyżby nie udała mu się randka?
     - Eeee...
     Cheon-Sa próbowała zabrać głos. Właściwie „próbowała” to złe słowo, otwierała usta, ktoś jej przeszkadzał, wydusiła z siebie sylabę, siła przebicia Sory była nie do pokonania.
     Odpuściła, opadła na oparcie krzesła i odetchnęła zimnym powietrzem. Z jej bladoróżowych ust wydobywały się co chwilę kłęby pary.
     - Ramen? - Zaskrzeczała Sora, odgarniając z szyi ciemne loki. - Chcesz, żebym była później spuchnięta? Nigdy w życiu. Nie jem takich świństw.
     Cheon-Sa wyłączyła się z dyskusji na dobre. Tematy zeszły na totalnie inną drogę niż ta, którą szli jak do tej pory. Głupi, głupi Ju-Won...
     Gdy zbierali się do wyjścia - nadal prowadząc tą nadzwyczaj interesującą dyskusję: soju, ramen czy bar karaoke? - Cheon-sa szła z tyłu cichutko jak myszka. Drepcząc trampkami po ubitym wcześniej śniegu. Że też nawet nie zebrali go z chodników?
     Dworzec był dwie ulice dalej. Cheon-Sa stała wpatrując się płatki śniegu które powoli przestawały spadać na ziemie. Śnieżyca ustąpiła.
     Spojrzała w górę.
     Świat z tej perspektywy był naprawdę piękny. Niebieskie niebo, bez żadnych nieprzetrzepanych chmur, gra świateł we wszystkich kolorach tęczy, odbijających się od śniegu. Odwracała się tyłem do pozostałych. Przysłoniła czoło ręką by móc lepiej widzieć jak błękit nieba płynnie łączy się z bielą poprzez szarawe budynki. Ostatnie płatki śnieżnej pierzynki spadały jej na twarz, zmrużone od wszechobecnej jasności oczy, czerwone od mrozu ręce, usta spierzchnięte od zimna.
     - O cholera – mrukną ktoś z tyłu. Wziął ją za ramie i pociągną do tyłu.
     - Co ty...
     - Jezu – powiedział Ju-Won. Po za nimi nie było już nikogo znajomego. - To, że śnieg nie pada, nie znaczy, że  nie jest zimno.
     - No coś ty, naprawdę?
     - Jak chcesz wylądować w łóżku to było powiedzieć? Po co od razu wykręcać się chorobą?
     - Ja nie... - zaczęła.
     Ju-Won wzruszył tylko ramionami. Z nieprzeniknioną miną trzymał ręce w kieszeniach kurtki.
     - O rany... nie wiesz...
     - To był żart, Cheon-sa. - Wyciągną rękę, nabierała powoli delikatnego sinego koloru. Delikatnie uderzył ją w czoło tak jakby to nic nie znaczyło.
     Dla Cheon-sa to był znak mówiący „wojna się rozpoczęła”.
     - To bolało – zaczerpnęła głęboko powietrza, chwyciła się za czoło obydwoma rękoma. A co jeśli będzie siniak ty zdrajco!
     - Przypomnij sobie, jak ci powiedziałem, że jesteś ostatnią z jaka mógłbym pójść do łóżka.
     Wargi jej zmarzły, ręce też, wcisnęła je głęboko do kieszeni dżinsów. Przekrzywiła lekko głowę patrząc na opadającą grzywkę chłopaka, jego oczy były ciemne jak noc.
     - Chyba ująłeś to trochę inaczej.
     - Właśnie. Wspomniałem też o tym, ze jesteś nieatrakcyjna w każdym calu.
     - Omo, nie przeginaj dobra?
     Lewa noga delikatnie do przodu,przypadek podręcznikowy, prawa noga całą siła uderzająca w piszczel... 
     Uchylił się. C-O-F-N-Ą S-I-Ę?
     Pokręcił głową, ta cześć śniegu pokrywająca kurtkę spadła na ziemie, reszta moczyła ciemne włosy.
     Wymamrotał coś dziwnego i poszedł przodem. Był jak znikająca ciemna plama w światłach dworca. 
     Dwie godziny zajęło Areum i Shi-Won'owi wydostanie się z centrum Seulu i przedostanie do tej jego części gdzie można było oddychać.
     Ale co to są dwie godziny, gdy przed tobą stoi koleś wprost wyjęty z plakatu. O tak, tak właśnie pomyślała  Cheon-sa, patrząc na chłopaka w białej koszuli, stojącego tuż obok niesamowicie pospolitej dziewczyny, Areum.
     - Jezu ale nas wszystkich jest dużo – pan „reklama pasty do zębów” szybko policzył wszystkich zgromadzonych pod bramą wesołego miasteczka. Jak na taką porę dnia i cholernie paskudną pogodę, było w nim bardzo tłoczno. Tak jak w słoneczne popołudnie. - Losujemy pary?
     - Nie. Jeszcze wylosujesz swoją przyjaciółkę i cały ten głupi zakład nigdy niedobieganie końca. - szurając nogami, Ju-Won podszedł do Cheon-Sa, obrócił ją do siebie tyłem i popchną do przodu. – Bierz ją sobie, ale uważaj, by oddać w nienaruszonym stanie.
     Teo-Won stłumił parsknięcie a Shi-Won zmierzył Cheon-Sa płonącym spojrzeniem brązowych oczu. Chyba był zadowolony, mrugną do Ju-Won, który zbył go machnięciem ręki.
     Jak towar w supermarkecie... przeceniony towar!
     Prychnęła pod nosem, odchrząknęła i ruszyła gęsiego za Eun-Ji.
     Chyba źle dosłyszała, bo z ust Shi-Won'a padły słowa brzmiące łudząco podobnie do „Proszę przodem, aniołku” na co natychmiastowo podeszło jej żółcią do gardła. Chang-Min tak mówił, Alex Kwang również i ktoś o najpiękniejszych oczach jakie widziała. Kobieta, mieszkająca przez kilka miesięcy razem z nią i jej matką, na Brooklynie.
     Weszli na teren wesołego miasteczka i wśród grupy rozległy się szepty:
     - Rozdzielamy się?
     - Tak. Tak będzie najlepiej.
     - To niech każdy pójdzie w inną stronę.
     - W tym tłumie się pogubimy.
     - O dwudziestej drugiej pod piekielnym młynem.
     To były ostatnie słowa Ju-Won'a nim znikną w tłumie.
     Podeszła do Shi-Won'a.
     Chłopak tylko zamrugał. Stał z rękoma w kieszeniach, wbijając wzrok w ziemie. Co jakiś czas tylko, szturchał stopą śnieg.
     - To co robimy? - spytał nieco roztargniony.
     Czuła jak bije mu serce. Bum-Bum-Bum, nawet gdy stał metr dalej.
     Jej własne także było spanikowane.
     - Ponoć przegapiłem deser. Może coś zjemy?
     Podniósł głowę, wyprostował sylwetkę spoglądając na nią oczami pełnymi nadziei. Gdzieś w tych ciemnych oczach kryła się czysta prawda mówiąca trzeźwo: „nic z tego nie wyjdzie”.
     Cheon-Sa jednak miała nadzieje by przynajmniej jej poświecenie zakończyło ten zakład. Gdy w tamtą niedziele Seul został sparaliżowany puszystym śniegiem, Ju-Won liczył na to by uznano to za dar od losu.
     - Módl się by odwołali zakład. Inaczej spiknę cię z najbrzydszym chłopakiem w Seulu – powiedział wtedy, maltretując telefon Min-Soo.
     Kiwnęła głową. Chłopak szedł przodem, wolno, stawiając kroki z delikatnym wahaniem.
     Drogi Ju-Won'ie, jeśli to od początków miał być Shi-Won to potrafię sobie wybaczyć ten brak modlitw.
     Wciskając trzęsące się ręce, głębiej w kieszenie płaszcza, obserwowała wyprostowaną sylwetkę chłopaka. Wysoki, ładna twarz, zęby a'la „właśnie wróciłem od dentysty” i fryzura mówiąca prawie to samo, tylko, że z fryzjerem w roli głównej.
    Licznik idealności wskazywał gorące 100%
    Rozejrzała się dookoła.
    Wszystko błyszczało, z głośników puszczano najnowsze k-pop'owe przeboje  
    Park Rozrywki tętnił życiem. Wszędzie, dosłownie wszędzie, byli ludzie. Czy to były dzieci, nastolatkowie, zakochane pary, całe rodziny... wszędzie! 
    Znowu nie będzie czym oddychać, pomyślała przyglądając się neonowym karuzelom.  
    Weszli w tłum, mijając wszelakie atrakcje. Były tu karuzele, rollercoastery, gry wideo, losy a nawet tor gokartowy. Gdy przechodzili obok gigantycznej kolejki górskiej, Shi-Won podszedł do straganu z bungeoppang, kupując dwie usmażone na złoto rybki.
     Cheon-Sa zjadła swoją w drodze na młyńskie koło, przypominając sobie o tym jak bardzo głodna była już w kawiarni. Skorzystała jeszcze z okazji, kupując bubble tea, niedaleko młyńskiego koła. 
     Zawsze to jakieś zajęcie, pomyślała spoglądając na Shi-Won'a z ukosa, czując w ustach słodki smak czekolady i mleka.
     Wchodząc do wagoniku podał Cheon-Sa rękę. Zarumieniła się, kosmyk włosów opadł na jej twarz.  
     Gdy siedli na przeciwko siebie, każde sączące swoją "bąbelkową" herbatę, zrobiło się niezręcznie. Zagryzła wargi spoglądając na przejrzyste niebo. Niebo było w dwóch kolorach, czerni i szarościach. Właśnie zapadł zmierzch, Seul pokrywał się mgłą. 
     - Długo znasz Ju-Wona? 
     Cheon-Sa pokręciła głową.  
     - A ty?
     - Dłużej niż jego, pseudo zespół. A mimo to,jestem tylko dongsaeng** którego zna.
     - Dongsaeng? - Zakrztusiła się z wrażenia. - Jesteś młodszy ode mnie? Jesteś uczniem? Jestem twoją nuną***?
     Kiwną głową. wystarczyło by ponownie pogrążyć się w niezręcznej ciszy.
     Licznik idealności spadł do zera.
     Po dwóch okrążeniach - bardzo, bardzo wolnych, według Cheon-Sa, wrócili na ziemie.
     Dopiero w domu strachów poczuła jak bariery opadają.
     Wagonik wystartował a tuż przed jej twarzą wyskoczył wielki pająk. "O Boże" wyrwało się, z jej ust razem  głośnym piskiem. Shi-Won, siedzący obok, roześmiał się wniebogłosy. W tedy z jego strony pojawił się zombie tryskający zieloną krwią. Chłopakowi wyrwał się krzyk, złapał jej nadgarstek spoglądając na Cheon-Sa ze strachem w oczach. Wagonik skręcił a później w zabójczym tępię pojechał w dół.
     Włosy Cheon-Sa całkowicie wyplątały się z upięcia, wirowały w powietrzu. Wjechali w sieć pająka, chłopak przytulił się do Cheon-Sa poniesiony adrenaliną, krzycząc przerażająco. 
     Kolejny zjad w dól i z zawrotna prędkością pionowo w górę. Gdzieniegdzie pojawiały się wampiry, duchy i wielkie pająki. Z każdym kolejnym zakrętem, Shi-Won, miażdżył jej żebra.  
     Zatrzymali się. 
     Cheon-Sa westchnęła. Spiorunowała Shi-Won'a wzorkiem na co on od razu wypuścił ją z ramion. Trząsł się jeszcze przez pół drogi nim doszli do krzywych zwierciadeł. Widząc ich zmodyfikowane ciała nie mogli się powstrzymać od śmiechu. Z tego miejsca już wyszli w lepszych humorach, dogadując się wreszcie, rozmawiając i śmiejąc się z sytuacji w domu strachów.
     Zafundowali sobie jeszcze Wikinga, gdzie można było ogłuchnąć od krzyków i gigantyczną karuzelę - nie wskazaną dla osób bojących się wysokości.  
     To właśnie na tej karuzeli, Cheon-Sa dostrzegła samotnie stojącą dziewczynę łudząco przypominającą jedną z  uczestniczek "randki w ciemno". Nie była pewna co do jej imienia, nigdy nie przywiązywała do nich znaczenia. Włosy dziewczyny powiewały na wszystkie strony, dreptała w miejscu, zacierając ręce.
     Wysłała Sh-Won'a po jeszcze jedne bubble tea i podeszła do dziewczyny.
     - Zgubiłaś partnera? 
     Drgnęła. Spojrzała z pod zasłony miedzianych włosów, wybałuszyła na nią oczy. 
     Najwidoczniej nie jestem miłym widokiem, pomyślała Cheon-Sa.
     - Eeee... Zwiałam mu. - szepnęła  
     - Eun-Ji, tak? - Od strony jej pleców rozległ się głos Shi-Won'a. - Jeśli trafiłaś na Tea-Won'a to się nie dziwię. Trzymaj.
     Dziewczyna przyjęła Bubble tea z wdzięcznością.
     Cheon-Sa upiła łyka słodkiego napoju, spojrzała przed siebie. Przez chwile miała wrażenie, że znajoma twarz mignęła w tłumie.        
     I jakże dziwne to było wrażenie. Nieprzyjemna gorycz paląca wnętrzności. Samo wspomnienie nie powodowało takiego uczucia.
     Za dużo tapioki, za dużo karuzeli i za mało tlenu, a o to efekty - urojenia. Pociągnęła jeszcze kilka łyków i wyrzuciła puste opakowanie. 
      Stojąc w przy koszu, poczuła ciężar czyjeś dłoni na ramieniu. 
     - A-a-aniołek?
______________________________________________
* Bulgogi - Koreańskie tradycyjne danie.
**Dongsaeng (Kr.) - młodsze rodzeństwo, młodszy brat.
***Nuna (Kr.) - Starsza siostra, starsza koleżanka zwrot używany przez młodszego chłopaka.

niedziela, 25 maja 2014

Rain Song - Rozdział VIII

      - Wciąż nie wiem czy to no pewno jest dobry pomysł – oświadczyła Cheon-Sa.
      Jung-Su skrzyżował ręce na piersi by ukazać swoje oburzenie. Od samego początku był zdenerwowany. Reagował na każdy, najmniejszy podejrzany dźwięk. Jakby się czegoś obawiał... albo nie wyspał porządnie.
      - Może powinnaś powiedzieć to wcześniej?
      - Na pewno o tym wspomniałam.
      Stali w długiej kolejce do kasy w supermarkecie. Cheon-Sa przyciskała do piersi metalowy koszyk wypchany wszystkim co zgarnęli po drodze. Od dziesięciu minut czekali aż będą mogli się rozpakować,  przeliczyć, zapłacić i wyjść. Czekali a kolejka nawet nie miała zamiaru się zmniejszyć.
      W Cheon-Sa rosło współczucie gdy odwracała się i widziała drugi koniec kolejki, równie długi.
      - Czy dzisiaj jest jakaś wyprzedaż?
       Jung-Su zastanawiał się przez chwile.
      - Raczej nie – powiedział w końcu. - Ale może ogłosili globalną katastrofę?
      - Zdecydowanie za dużo komiksów Jung-Su. Zdecydowanie za dużo.
      Chłopak uśmiechnął się krzywo.
      - Czyli nie mowy o tym, żebyśmy tam zaszli i coś sobie kupili?
      - Ah, nie wiem Jugn-Su – wzruszyła ramionami. - Zawsze możemy się przejść. Tylko czy wystarczy nam czasu.
      - Wiesz – spojrzał na zegarek. Cheon-Sa nadal nie mogła wyjść ze zdumienia, że w takich czasach on nadal nosił zegarek. Ba, on się z nim nie rozstawał, a był to zwykły przedpotopowy zegarek ze srebrną tarczą i wskazówkami – Delikatnie mówiąc, już jesteśmy spóźnieni.
     - Mówiłam, że to był zły pomysł.
     - No właśnie, że nie mówiłaś. Jak zaoferowałem żebyśmy poszli do sklepu to tylko skinęłaś głową.
     - Na pewno mówiłam. I to z kilka razy...
     - Brakuje nam mleka.
     - Co?
     - Nie wzięliśmy mleka - Jung-Su wskazał na napełniony po brzegi koszyk.
     - Nie no porostu świetnie.
     Położyła koszyk na końcu lady. Kolejka powoli się zmniejszała. Cheon-Sa obstawiała, że jeszcze około dziesięciu minut i będą mogli wyjść z tego dusznego sklepu.
Szczerze nienawidziła tłumów i braku dostępu do świeżego powietrza.
      - Po prostu tu zostań. Zaraz będę z powrotem – i znikną w alejce z nabiałem.
      Teraz pytanie, czy brakuje nam tylko mleka, pomyślała Cheon-Sa.
      Z kieszeni dżinsów wyjęła telefon i spojrzała na wyświetlacz. Była ciekawa jak długo stoją już w tej kolejce.
      - Dziesięć po czwartej! - zakryła dłonią usta. O ile dobrze pamiętała, wyszli z domu o piętnastej... więc jak?
      Następne sekundy zdawały się dla Cheon-Sa wiecznością. Powoli sunęła koszykiem po ladzie, co raz bliżej  ekspedientki. Przed oczami miała tylko zegarek. A Jung-Su szukał tego mleka i szukał.
      - Nie uwierzysz! - Zaskrzeczał Jung-Su tuż przy jej uchu.
      Cheon-Sa zerknęła na niego.
     - Czy ty o to mleko musiałeś walczyć? - Zakpiła.
     - Nie – zaprotestował. - Ale miałaś racje.
     - W czym?
     - Mają zniżkę na nabiał. Zapłacimy całe 500 won* mniej.
     - Wiec może zrobimy zapasy mleka na cały rok – w jej glosie słychać było rozbawienie i sarkazm. Jung-Su od razu wyłapał to drogie. Przez zaparowane szkła skarcił ją spojrzeniem. - To tylko 500 won Jung-Su.
      - Nie, to aż 500 won.
      Machnęła na niego ręką i zaczęła wypakowywać zawartość kosza. Jeśli stanie w tej okropnej kolejce wydawało się wiecznością ta jak długo zajmie nam to, pomyślała.
      Zmarszczyła lekko brwi. Tak długo musiała czekać ściśnięta przez obcych ludzi a teraz to, tupnęła nogą i wykrzywiła usta. Czego w tym koszu nie było. Jadalne fiołki, kandyzowane i doskonale fioletowe, przypominały włosy Alex'a Kwang gdy powoli schodziła nich farba. Przyprawy, całe tony korzennych przypraw, opakowanie rozpuszczalnej kawy, jaja, litr albo dwa świeżej śmietanki, serek mascarpone, mąka i mleko. Mleko które Jung-Su przyciskał do piersi jak największy skarb.
      W CML już nie było tłoków. Cheon-Sa aż odetchnęła ulgą na ten widok, miała wrażenie, że powietrze jest wręcz namacalne.
      Domniemany zespół, w którego kompetencje Cheon-Sa szczerze wątpiła, siedział na białej kanapie.   Rozleniwieni prowadzili między sobą poważną konwersację o bzdetach. Ju-Won, którego Cheon-Sa od razu znielubiła, wydawał się leniwy i pusty. Jego uśmiech albo też sekundowy grymas twarzy - jak zwał tak zwał - i nieobecne spojrzenie samo za siebie mówiło, że ma pstro w głowie.
Szybko ogarnęła wnętrze. Przy sofie było ich tylko troje, czwarty siedział przy barze majstrując coś przy telefonie. Albo telefonopodobnym czymś.
      - Cześć – rzucił mu oschle Jung-Su. Chłopak jedynie od machną mu ręką na powitanie.
      Ciekawe czy w ogóle wie komu macha, pomyślała. Czuła się dziwnie, to nie było miejsce dla niej. Była tu obca. Każdy z tych chłopców, Joeng-Rin i Ahjussi tworzyli jedną wielką rodzinę. Cheon-Sa była jak piąte koło u wozu, przynajmniej sama się tak czuła.
      Plastikową torbę z zakupami położyła na kuchennym blacie. Jung-Su po kolei chował swoje skarby do lodówki, półek i szafek. Pozostawił tylko nieliczne. Cheon-Sa zgadywała, że to są składniki na specjał dnia.
      - Co to będzie? - spytała. Czerwony fartuch zawiązała w pasie i spięła włosy. Była zwarta i gotowa do pomocy.
     - Mus z białej czekolady. Odważysz się spróbować?
     - Zjem. Nieważne jak będzie wyglądało, czy smakowało. Zjem dopóki będzie miało w nazwie czekoladę.
     - Do odważnych świat należy.
      Kolejne minuty mijały im w ciszy.
     Cheon-Sa od zawsze zazdrościła Jung-Su jego talentu. Czego by nie próbował ugotować czy upiec to i tak było idealne. Od zawsze tak było. Miał zapewnioną przyszłość bo miał złote ręce. Widział jak obchodzić się z delikatnymi potrawami i słodkimi ciastami. A Cheon-Sa było jak jego przeciwieństwo.
      - Gotowe – oparł dłonie o blat i podziwiał małe białe filiżanki pełne aromatycznego kremu. Zajrzała mu przez ramie. Widok przysłaniały jej jego włosy i kark. Skura Jung-Su pachniała jak deser. Trochę cynamonu, skórki od pomarańczy i aromat gorzkiej czekolady. - Teraz na dwie godziny do lodówki.
      - Chociaż raz w życiu zrób coś co będę mogła zjeść od razu.
      - Mogę ci zrobić naleśniki. Ale konfiturą już sama je posmarujesz.
      Cheon-Sa zarzuciła mu rękę na ramię, drugą odgarnęła jego czarne kosmyki z okularów.
      - Zostawisz mnie samą z tak trudnym zadaniem?
      - Bo tak ci się spieszyło, że nie zaszliśmy do sklepu z komiksami.
     To oczywiste, że mu zabroniła. Sklep z komiksami, spożywczak czy nawet kafejka internetowa, trudno go wyciągnąć z każdego miejsca gdzie było coś do czytania gdziekolwiek by to nie było i choćby miał być to skład spożywczy coli. W tej chwili przypomniało jej się coś ważnego. Dotyczyło to czytania i cytatów, miała coś sprawdzić w internecie.... coś wspólnego z cytatami. Ale co?
      Włożyli filiżanki do lodówki.
      - Znasz naszą specjalność?
      - Naszą? - Skarciła go wzrokiem. - Spoufalasz się z nimi? Jung-Su to głupota...
      - Wcale, że nie – jego oczy w jednej chwili zrobiły się stalowe i nieprzejrzyste. Bombardował ją spojrzeniem. Pierwszy raz widziała u niego taką reakcje. – Powinnaś chociaż na chwile wyrwać się ze swojego świata – błysk jego oczu ją niepokoił.
       - Jung-Su...
       -Zawsze sama – kontynuował. - Żaden człowiek nie jest tak skonstruowany by móc podołać wszystkiemu w pojedynkę. Ludzie będą ci kiedyś potrzebni Bi-Nal. A nawet jeśli nie Bi-Nal to Cheon-Sa na pewno. Odtrącaj przyjaciół tak dalej a na pewno nie będziesz miała się do kogo zwrócić gdy będziesz potrzebowała pomocy. Ja zawsze tu będę a przynajmniej chcę ale nie mogę ci tego obiecać, Hana też. Su-jin, możliwe, że już niedługo zniknie z naszego życia, bo ma własne. To przed nimi właśnie powinnaś otworzyć swoje serce. Gdy nas nie będzie, zostaniesz sama, chcesz tego do cholery? Czy przez jedną osobę, całe życie chcesz spędzić samotnie...
       - Jung-Su! - Wreszcie go przekrzyczała. Przez całą jego tyradę Cheon-Sa otwierała to zamykała usta chcąc coś powiedzieć i mu przerwać. Teraz jej się udało.
      To jego zimne spojrzenie, niemalże stalowe sprawiało jej ból. Aż serce jej się ścisnęło. Był dla niej starszym bratem, przyjacielem i nigdy się nie kłócili. Coś zaczęło się sypało.
      - Po prostu już przestań Jung-Su.
      Pokręcił głową i spiorunował ją całą. Poczuła dreszcze aż w koniuszkach palców.
      - Jasne. Zostawmy to tak jak teraz. Niech życie płynie dalej a jednorożce latają po niebie.
      - A może by tak bez sarkazmu?
      - Jasne.
      Wyszedł.
      Odwrócił się na pięcie i wyszedł, jakby nigdy nic. W drzwiach stał Ju-Won oglądając się za siebie.
       Leniwe spojrzenie jakie jej rzucił skrzyżowało się z ironicznym uśmiechem i popędziło prosto na nią.  Zabolało jeszcze bardziej. Ukuło w sam środek serca. Bo Jung-Su w najprawdziwszy sposób ją olał i zostawił na pastwę dupka gorszego niż sam Chang-Min.
      - Źle zrobiłem, że nie przyszedłem tu z miską popcornu.
      Ignoruj go Bi-Nal, ignoruj go, powtarzała w myślach jak zaklęcie.
      - Od razu przyjemniej by się oglądało. A teraz to bolą mnie uszy, bo wiesz twój krzyk to tortury, a znam się na rzeczy. Spotkałem kiedyś wokalistę grupy metalowej i jego koci śpiew to nic w porwaniu do twojego wrzasku.
Ignoruj go do jasnej ciasnej Cheon-Sa. Ignoruj!
      - A ten to miał piskliwy głos...
      - Po co tu przyszyłeś? - Nie dała rady. Słowa same wymsknęły jej się z ust, nawet nad nimi nie panowała. Zwróciła się w jego stronę. Miał na sobie czarny t-shirt i zwykłe dżinsy a poruszał się z leniwą gracją. Zwinnie jak kot.
      - Mam do ciebie sprawę – łokciem oparł się o framugę. W tej chwili jego włosy wyglądały tak jakby specjalnie je zmierzwił.
      Cheon-Sa już chciała się odezwać gdy ugryzła się w język.
      Po co w ogóle się z nim zadawać? Czy to nie Jung-Su powiedział, że Ju-Won nie jest wart jej fatygi? Tak, to właśnie powiedział Jung-Su. A teraz kazał jej się z nim zakolegować?
      - Sprawę – prychnęła pogardliwie. Podwinęła rękawy koszuli i wzięła się z czyszczenie blatu. Jung-Su po raz pierwszy zostawił brudne miejsce pracy. I wyszedł.
      -Tak sprawę. Wiesz jak wyglądają spotkania AA?
      - Anonimowi alkoholicy? Należysz do grupy spotkań AA? - Cheon-Sa prawie upuściła salaterkę ze śmiechu.  Kto jak kto, ale Ju-Won nie wyglądał na takiego i chyba był za młody. I złego diabli nie biorą.
      - Aż takie złe masz o mnie zdanie? - pokręcił głową. – Nie. Ale mają czasami taką lekcję „Przyprowadź przyjaciela”.
      - Zostaniesz jeszcze chwilę a sama znajdę się w takiej grupie.
      - Nietypowy komplement...
      - Bo to nie był komplement. Słuchaj, możesz mówić jaśniej?
      - Dobrze kotku – odparł z uśmiechem. Cheon-Sa opanowała jednosekundową żądzę mordu na słowo „kotek” w jego ustach. Gorzej, to było do niej. Spokojnie jakby nigdy nic dalej wkładała do zlewu półmiski. - Jest taka sprawa, że jutro czyli w niedzielę idę na grupową randkę. Muszę przyprowadzić przyjaciela kobietę jako towarzysza. Powiedziałaś, że nikogo nie masz, więc jak?
Aż ja zatkało.
      - Gdzie chodzisz w niedziele?
      - Na grupowe randki – odparł od niechcenia. - Osoby tam spotkane to bardzo dobra jednodniowa przygoda.
      - Tak jakby pozycja wokalisty w zespole i koncerty w CML ci nie wystarczały do wyrywania dziewczyn.
      Zaczerpną głęboko powietrza.
      -To małolaty, wolą lśniących idoli których idealizują. Jestem prawdziwy i to im przeszkadza.
      - Jasne.
      - Nie wierzysz mi?
     - Jesteś dupkiem i wczoraj ewidentnie Jung-Su kazał ci spadać na molo...
     - Jung-Su właśnie cię olał – dodał a jego słowa raniły. - Idziesz czy nie? Jeong-Rin nie może a innej dziewczyny która by mnie fizycznie nie pociągał nie znam.
      -To może pora poznać.
      Ju-Won zachichotał. Stał tam z rękoma w kieszeni i nonszalanckim uśmieszkiem.
      - Jesteś głupi... - to co teraz nastąpiło było niespodziewane i stało się w jednej krótkiej chwili.
      Cheon-Sa odkręciła kran, chciała umyć naczynia. Ale woda - ta przeklęta woda - była pod zbyt wysokim ciśnieniem i … Cheon-Sa nie potrafiła zatrzymać jej naporu na jej własną koszulę i twarz. Słyszalny był tylko jej pisk i śmiech Ju-Won'a.
      Zgięty w pół, stał na środku kuchni. Gdy się wyprostował był już poważny, rozbawienie znikło z jego twarzy. Odkrzykną i skoczył Cheon-Sa na pomoc.
      Woda lała się jak opętana, na wszystkie strony kuchni. Nienawidzę wody, nienawidzę deszczu, nienawidzę wszystkiego co mokre i zimne, krzyczała w duchu.
      - Trzeba to zakręcić – Zawołała.
      - Czego to ty nie powiesz!
     Wyciągną ręce by zatrzymać groteskowy prysznic, mimo to zimna woda chlusnęła prosto na jego koszulkę i  twarz. Nie przestawała napierać na ich oboje, strumienie rozpryskiwały się po całej kuchni jak fontanna. Cheon-Sa domyśliła się, że w tym ich ślimaczym tempie niczego nie wskórają. Tym bardziej, że woda zbierała się na posadzce na której stali i powodowała ślizgawicę.
      Cheon-Sa uderzyła w jeszcze większy pisk, woda uderzała prosto w oczy. Ju-Won się z niej śmiał aż wreszcie  zdołał dostać się kranu i zakręcić dopływ wody.
      - Niezły prysznic co?- Ju-Won zachichotał. Zwinnie wskoczył na blat komody. - Wyglądasz jak szczeniaczek – powiedział i zlustrował ją całą począwszy od butów a skończywszy na mokrych włosach. - Jak szczeniaczek w staniku w serduszka.
      Otworzyła szeroko oczy i usta, ręce skrzyżowała na piersi.
      - Nie jesteś tylko dupkiem. Jesteś zboczonym dupkiem!
      - A tym masz stanik w serduszka, biały w czerwone serduszka... Auu!
      Kopnęła go w część nogi która prawdopodobnie była piszczelem. Cheon-Sa jednak nie mogła tego stwierdzić, równie dobrze mogła to być kość promieniowa czy jakieś inne cholerstwo. Ot instynktowna reakcja w obronie swojej czci i godności.
      Chciała kopnąć go gdzie indziej, tam gdzie bardziej by bolało, ale tą lekcje biologi pamiętała doskonale i skutki takiego uderzenia też.
     - Kobieto czy ty jesteś rąbnięta?
     - Przynajmniej nie jestem zboczeńcem.
     - Ale to był już drugi raz! - Ju-Won żachną się i zeskoczył z blatu, ochlapując przy okazji wszystko dookoła   wodą z wielkiej kałuży na podłodze.
      - Jak drugi? Nie znam cię na tyle długo by to był to drugi.
      - Dobra koniec – westchną z rezygnacją. – Nie będę już liczył. Może byśmy zawarli rozejm?
      Ukradkiem spoglądał na Cheon-Sa oglądającą mokre sznurówki.
      - Przed rozejmem trzeba mieć spór którego my nie mamy. My się po prostu nie znamy – powiedziała Cheon-Sa.
      - A właśnie, że mamy. - Podniósł rękę do góry i zagiął jeden palec. - Nazywasz mnie dupkiem, co jest nie miłe.
      Cheon-Sa chciała wtrącić, że faktycznie jest nie miłe ale prawdziwe i trzeba się z tym pogodzić ale Ju-Won już zaginał kolejny palec.
      - I nazwałem cię fizycznie nie pociągającą. Powinnaś rzucić się na mnie z pazurami – powiedział i opuścił  rękę
      - Tylko, że ty niczego nadzwyczajnego nie odkryłeś – mruknęła.
      - Tak ale...
      - I nawet jeśli chciałabym ci za to przywalić to nie miałabym jakiegoś wielkiego powodu.
      - Widziałem twój stanik.
      - I za to oberwałeś – Odparła z ledwo widocznym uśmiechem. Jakie to zadziwiające, że nie czuła się przy nim tak obco jak przy innych. Czuła się wręcz swobodnie. Może Jung-Su miał racje i powinna zawrzeć nowe znajomości?
      - Tak, wiem – powiedział półgłosem. - To jak? Rozejm? W tedy jako ukoronowanie naszej zgody poszłabyś odbębnić ze mną zakład.
      -To był zakład? - spytała z coraz większym uśmiechem na wargach. Ku jej zdziwieniu Ju-Won też się rozchmurzył.
      - Jestem kiepski w zakładach – mrukną. - To jak?
      - Jasne – odparła spokojnie i z uśmiechem. Ju-Won wykrzywił usta w podobnym grymasie.
      Oto pierwszy krok do nowej znajomości, pomyślała Cheon-Sa.
      Nie domyślała się nawet, do czego to wszystko doprowadzi.

Obserwują