środa, 23 kwietnia 2014

Rain Song - Rozdział VI

      Światła paliły się w całym domu. Cheon-Sa zauważyła to, zanim jeszcze skręciła w prawidłową uliczkę. Tego nie dało się nie zauważyć. Gdy dziesiątki domów wtapiały się w otoczenie, ten jeden, wyróżniał się jak drzewo pośród pustych pól.
      - Jestem najbardziej pechową kobietą tego świata – syknęła. Niedorzeczne... niewiarygodne... studia studiami, ale jak ona sobie w życiu poradzi jeśli będzie rozdawać pieniądze na prawo i lewo? - Cholera!
      Roztargała, już wcześniej potargane włosy i poprawiła spódnicę. No dalej, Cheon-Sa, walnij prosto z mostu, że nie idziesz na studia, zatrudnij się w taniej stołówce i do końca życia przyrządzaj tani ramen. Ba, przyrządzaj! Czy zalanie gotowych klusek wrzącą wodą, można nazwać „ugotowaniem” czegoś?
       Zanim jeszcze zdążyła otworzyć drzwi, usłyszała radosne głosy. Sąsiedzi będą jutro albo bardzo źli, albo... bardzo źli. Innej opcji, Cheon-Sa nie widziała, bowiem takie właśnie było życie w tych biedniejszych częściach Seulu. Na jeden mały dom, przypadało mieszkać dwóm rodzinom, jedna na dole, druga na górze. Zero prywatności, nawet dla najbardziej osobistych myśli.
      Min-Ji sprawiała wrażenie bardzo zadowolonej. Biegała po cały przedpokoju, dzierżąc w małej rączce, duży kawałek ciasta. I na widok, spływającej po jej palcach polewie, Cheon-Sa uświadomiła sobie, jak wielkim można być łasuchem. Cholera, była głodna! Ale, nie... najpierw kawa, gorąca, mocna, czarna kawusia.
      Ze swojego miejsca przy drzwiach, mogła obserwować całą tą uroczą scenę. Utopia, znikła razem z krzykiem dochodzącym z mieszkania na górze i ciastkiem Min-Ji leżącym na podłodze. Mała spojrzała zaciekawiona na niski sufit, była dzieckiem, nie rozumiała jeszcze takich rzeczy. Il-Sung starł się ją chronić, by nie musiała przejść przyśpieszonego trybu dorastania, tak jak Cheon-Sa czy nawet Hana. Cheon-Sa, w pewnym stopniu go wspierała... Tylko w 1/3 jego poczynań.
      Min-Ji, rzuciła się w stronę Cheon-Sa.
      - Unni*! Oppa**, zabrał mnie dziś na zakupy!
      - Oppa? - zaciekawiona spojrzała w stronę kuchni. Para ciemnobrązowych oczów wyglądała zza drzwi i znad zaparowanych okularów przyglądała się Cheon-Sa.
      - Bi-Nal wróciła – krzykną, ale delikatnie. Tak by usłyszała go tylko ta osoba, do której krzyczał.
      Jung-Su, tak samo jak ona, mieszkał we właśnie takiej dzielnicy. Od dzieciństwa wpajano mu, że nie wolno drażnić sąsiadów, mieszkających okno w okno z nim.
      -Utuczysz mi dziecko – syknęła.
      Razem z Min-Ji na rękach, wkroczyła do kuchni. Jak przystało na ten dom, kuchnia była jego sercem. Mała bo mała, niektórych nie stać było na większe mieszkanie. Mała ale przytulna i wiązało się z nią wiele wspomnień.
       Na stole walały się opakowania po mące, mleku, czekoladzie... Czekoladzie!
       - Nie potraficie sprzątać? - zarzuciła Il-Sung'owi, opartemu o blat komody.
      - Jesteśmy tylko dwójką facetów – wyjaśnił krótko Jung-Su. Zdjął okulary i wytarł szkła chusteczką. Miał  jeszcze gorszą grzywkę niż ostatnio. Przez pot, pozlepiała się w strąki i zapewne kuła oczy. - A twoja siostra, nie raczyła wrócić do domu. Zostawiła list „Żegnajcie najdrożsi... Hana”
       - Co? To prawda?
       Serce Cheon-Sa, zamarło. Popatrzała w głębokie, czarne oczy Jung-Su. Kłamał... czy to aby była prawda? Prawda? Nie?
       - Nabija się z ciebie.
       Il-Sung przeciągną się leniwie i ziewną. Był na nogach pewnie całą sobotę. Od siódmej rano, aż do teraz.  Powinien raz a dobrze się wyspać. Tylko, że on nie chciał... wolał dbać bardziej o swoje dzieci niż samego siebie.
      Cheon-Sa, sięgnęła po samotną babeczkę. Oblana czekoladową polewą, wypchana po brzegi, czekoladowym budyniem, kusiła bardziej niż wszystko inne. To jej wina, kto jej kazał być tak idealną!
       - Po co ci tyle tego?
      Ogarnęła szybkim spojrzeniem całe pomieszczenie. Oprócz pustych opakowań były też dwa duże ciasta, stos smakowitych babeczek, coś co wyglądało na tarte i niedorobione ciasto czekoladowe. Cóż, było jakoś zbyt płaskie.
      - Dostałem się na praktyki – szepną jej do ucha i zasłonił stół swoim ciałem – muszę ćwiczyć by je zdać.
      A więc to prawda.
      Su-Jin napomniała jej coś o praktykach, między jednym a drugim łykiem kawy. Ale Cheon-Sa spodziewała się tego już od dawna. Od dnia, w którym Jung-Su oświadczył jej, że nie wybiera się na studia. W tedy, sama z chęcią poszłaby w jego ślady.
Teraz, miała cel, który ze wszystkich sił realizowała. Tego jak zdoła opłacić te cztery lata, nie wiedziała. Trzymała się twardej zasady, że po prostu coś wykombinuje.
      - Um, gdzie?
      - Tajemnica – Uśmiechną się słodko. Tak jak to tylko on potrafił. Unosił prawy kącik ust do góry, w lekko ironicznym geście, a z oczu biła szczera radość. To był Jung-Su którego znała od zawsze, którego kochała...
      Nie w sensie romantycznym.
      Ulubionym powiedzeniem Cheon-Sa było „W społeczeństwie wyróżnia się cztery rodzaje miłości...”. Między nią a Jung-Su była prawdziwa przyjaźń, philia. Kochała go więc jak brata, przyjaciela... nie chłopaka, ale to nadal była miłość. Nie potrafiła sobie wyobrazić dnia, w którym by go zabrakło. Dzień w którym jego oczy nie będą na nią spoglądać, będzie końcem...
      - Jak tam chcesz.
      - A jak twoje studia? Hana powiedziała, że do ciebie dzwonili.
      Ach ta pleciuga. Nie wytrzymała nawet na mój powrót.
      Przetarła oczy i usiadła na blacie stołu. Mając oczy Jung-Su na wysokości swoich czuła się lepiej. Chociaż on nadal musiał się nad nią pochylać, nie była to aż tak uderzająca różnica wzrostu.
      - Trudno stwierdzić – jęknęła, unikając gorejących oczu przyjaciela. Zdają okulary i przyjrzał się jej dokładniej.
      Cheon-Sa zawsze uważała, że grzechem jest ukrywanie takich oczu. W tych oczach, Jung-Su skrywał całą swoją duszę. Były jak dwa zwierciadła, widzące wszystko.
      - Trudno stwierdzić?
      - Tak – przytaknęła. -Facet zgubił moje akta więc miałam drugą rozmowę, a czas na składanie papierów się już skończył. Teraz albo mnie przyjmą albo zostanę uziemiona na rok.
      - Tam gdzie mam mieć praktyki, szukają kelnerki – Jung-Su tylko wiedział o jej problemach materialnych.  Matka przed swoją śmiercią zostawiła jej sporo pieniędzy. Ale to było zanim umarła, teraz Cheon-Sa miała  młodszą siostrę i te pieniądze nie były tylko jej. Min-Ji też się należały. Jeśli teraz przeznaczyłaby je na swoje studia, to przyszłość Min-Ji byłaby niepewna. A tego siostrze by nie zrobiła...
      - Dzięki, zawsze się przyda.
      - Jest aż tak źle?
      - Porażka. Widzisz co mam na sobie? - Uszczypnęła mokry materiał sukienki. - Na dodatek jestem spłukana. Kompletny brak pieniędzy. Na prawdę potrzebuje jakiejś pracy.
      Na samą myśl ujrzała siebie sprzed laty gdy dumnie oświadczyła, że jest na tyle dorosła by dać sobie radę, całkiem sama. Obserwując jak Jung-Su pracował przez całe życie i jaki dumny był z tego, że jest samodzielny, ona pragnęła tego samego. Po śmierci matki... jej sen się ziścił. Czuła się źle pozostawiona Il-Sungowi. Kochała go,więc nie chciała być na jego utrzymaniu.
      Zaczęła w tedy swoją pierwszą pracę. Później przychodziły następne. To uczucie, świadomość, ze potrafi o siebie zadbać, była czymś wspaniałym.
      - Jeśli to aż taka potrzeba...
      - Nie, daj spokój. Nic mi nie pożyczaj, nie pomagaj w znalezieniu pracy. Ja sama...
      - Przestaniesz wreszcie unosić się honorem? Bi-Nal, nie zrobisz wszystkiego sama, też czasami potrzebujesz pomocy.
      Bi-Nal... o ile ona sama używała tego przezwiska dla śmiechu, w ustach Jung-Su, brzmiało poważnie. Jak jej prawdziwe imię. Imię, którego nie nosiła, a on i tak ją tak nazywał. Od dnia w którym po raz pierwszy się spotkali...
      Zgarnęła mu z oczu grzywkę i spojrzała w nie głęboko. W sztucznym świetle były w odcieniu czekolady. Pod słońce zaś jak lany miód.
      Oparła podbródek o jego ramie i zapytała szeptem:
      - Damy sobie radę?
      - Na pewno. Jesteśmy na tym świecie już osiemnaście lat, połowę tego czasu zdani na samych siebie. Nie mamy innego wyjścia Bi-Nal.
      - Nie mamy...
* * *
      W walentynki spadł śnieg. Cheon-Sa obserwowała jak dobywa swojej egzystencji, roztapiając się pod naporem słonecznych promieni.
      Był taki słaby, a jednocześnie podziewała go za siłę. Za to, że z takim uporem spadł na betonowy taras i  przykrył krzewy jaśminu białym puchem. Za to, że pojawił się na jej ukochanym tarasie, wiedząc jak bardzo nienawidzi wszystkiego co mokre, lepkie i zimne.
      - Powinnaś się położyć.
      Hana siedziała oparta o ścianę, z nogami założonymi na siebie. Siedziała tak przez całą noc, zagadując i poprawiając Cheon-Sa humor, gdy ta leżała pod warstwą pierzyn. Jej lniana koszula była wygnieciona i wisiała na niej jak na wieszaku.
      Cheon-Sa pochyliła głowę i wskoczyła na łóżko zwinnym, kocim ruchem.
      - Umm, pada śnieg.
      - Mówisz mi to ponieważ myślisz, że jestem ślepa? - Hana popatrzyła na nią swoim poirytowanym wzrokiem. Jej twarz składała się z samych miękkich rysów, drobnych ale miękkich i precyzyjnych.
      - Nie, ja tylko chcę...
      - ...wyjść z domu i na niego popatrzeć? - dokończyła z nią. -Po moim trupie.
      Hana podciągnęła kolana pod brodę i przyglądała się rozbawiona jak Cheon-Sa robi się coraz bardziej czerwona.
       Wreszcie Hana wyszła, a wtedy Cheon-Sa, czując się już lepiej także też mogła wyjść. Niezdarnie zgarnęła włosy w wysoki kucyk i wskoczyła w jasne dżinsy.
      Duże lustro odbiło przez chwile jej sylwetkę. Skóra Cheon-Sa był bladsza niż zwykle a pod oczami znajdowały się sińce. Zbyt krótkie włosy grzywki wychodziły z kocyka i kuły ją w oczy. Trochę opłakany stan, nawet jak na nią.
      Okno jakby specjalnie, zostało umiejscowione w danej wysokości. Wyrzuciła nogi na drugą stroną, przysiadając na parapecie i zgarniając włosy z czoła. Przerzuciła torebkę na ramię, opatuliła się szczelniej płaszczem i przeszła przez bramę.
      Od szybkiego ruchu kręciło jej się w głowie, ale nie było w tym niczego nadzwyczajnego. Zacisnęła pięści i ruszyła jeszcze szybciej. Ostatnie dni spędziła prawie bez ruchu, skrepowana ciepłą pościelą leżąc z gorączce.
      Seulskie uliczki wypełniał jeden zapach, zapach czekolady. Wszędzie zakochani ludzie, trzymający się za ręce lub szepczący sobie słodkie słówka. Cheon-Sa na ten widok zbierało się na wymioty i to raczej dosłownie.
Gdy dotarła już do CML niebo zszarzało a przytłaczający jak dotąd zapach słodyczy stał się mniej okazały.
      Jung-Su czekał na nią ściskając w dłoni styropianowy kubek, z którego coś parowało. Uniósł w stronę drzwi ciemne oczy i pomachał jej by do niego przyszła.
       - Lepiej się czujesz? - Rzucił mimochodem na powitanie. Cheon-Sa mogłaby przysiąc, że w jego oczach zobaczyła refleksy troski i trochę zmartwienia ale przede wszystkim radość, że znów ją widzi.
      - Tak. Jestem już całkowicie zdrowa – pasek torebki zsunął jej się z ramienia, Jung-Su poprawił go, dotykając przy tym jej nagiego obojczyka. Na policzkach wykwitły mu dwa rumieńce, szybko więc odwrócił się by uniknąć jej wspojrzenia. - Ładnie tu.
      Rozejrzała się dookoła. CML, była kawiarenką osadzona w piwnicy, albo czymś przypominającym piwnice. Okna były wmontowane w ściany ale nie miały szyb tylko fototapety przedstawiające zimowe krajobrazy, raczej nie mające zbyt dużo wspólnego z Seulem. Samo pomieszczenie było w beżach i bielach. Stoliki, krzesła, jedna sofa oraz fotele były białe, ściany jasno beżowe, przechodzące gdzieniegdzie w liliowy róż, a gdzieniegdzie w krem. Tylko klipsy spinające koronkowe firanki i małe obrusy na stolikach były czerwone. Było tu ładnie.
      - Nawet – szepną zamyślony. Potrząsną głową i odwrócił się do niej, a po rumieńcach nie było już żadnego śladu. - Napijesz się czegoś? - rzekł Jung-Su z uśmiechem.
      - Tak – kiwnęła głową i usiadła przy wolnym stoliku. - Tylko żeby to było coś ciepłego – rzuciła zanim znikną jej z oczu. Aby tylko ją usłyszał.
      Słyszał. Po chwili wrócił trzymając w dłoni białą filiżankę z czarnym espresso.
      - Od razu stawi cię na nogi! - Uśmiechną się szeroko i łypną na nią spod okularów. Przytkną swój kubek do ust i trwał tak przez moment zamyślony. - Myślałaś o mojej propozycji?
      - Hmmm? - spojrzała na niego zmrożonymi oczami sącząc bardzo mocną kawę. Taką jaką lubiła najbardziej. - Ah, tak. Oczywiście.
      Przyglądał jej się czekając na mniej wymijająca odpowiedź.
      - Nie naraziłabym się Hanie by przyjść tu tylko na pogaduszki.
      - Czyli się zgadzasz?
      Kiwnęła głową i posłała mu rozbrajający uśmiech znad filiżanki parującej kawy. To wyraźnie poprawiło mu humor.
      Gdy dostała wiadomość z uczelni, że rozmowę kwalifikacyjną przeszła pozytywnie i od tej pory stała się jedną ze studentek Yonsei University, o mało nie posiadała się ze szczęścia. Jung-Su podzielał jej radość i zapewnił, że w kawiarni gdzie rozpoczął staż, chętnie przyjmą drugą kelnerkę. Cheon-Sa musiała to przemyśleć, miejsce uczelni a miejsce pracy były oddalone od siebie o półtora godziny drogi metrem. Wtedy gdy już sięgała po telefon a na wyświetlaczu już widniał jego numer, w głowie słyszała słowa „Przypomnij sobie, że nie wszyscy ludzie na tym świecie mieli takie możliwości jak ty”*** i odkładała telefon na półkę. Powinna spróbować? Nieważne jak dużo straci czy zyska, powinna spróbować? Godzina metrem, to nie było dużo...   Najważniejszy było to, czy da radę. Ale nie raz była stawiana w takiej czy nawet gorszej sytuacji.
      - Jung-Su...
      Cheon-Sa się odwróciła. Zza baru wyszła młoda dziewczyna, oczy utkwiła w niej. Kruczoczarne włosy miała splecione w gruby warkocz, ubrana była w duży czerwony sweter z ciepłej wełny i czarne dżinsy.
      - ... A-a-hjus-s-si...
      Dziewczyna jąkała się wciąż nie odrywając oczu z Cheon-Sa.
      - ... Szuka mnie?
      - Tak – wydusiła i zniknęła w drzwiach najprawdopodobniej prowadzących do kuchni.
      - Wyglądała jakby zobaczyła ducha.
      - Ah, bo to była Jeong-Rin, nasza jedyna kelnerka. Patrzy tak na każdą piękną dziewczynę.
      -Jestem piękna? - zapytała ciekawa odpowiedzi ale Jung-Su tylko spłoną rumieńcem i znikną za dziewczyną.
      Została sama wśród innych gości. Nie było tłumów, w każdym koncie stał przynajmniej jeden wolny stolik. Cheon-Sa obserwowała klientów CML popijając powoli czarne espresso, dopóki nie wrócił Jung-Su. W pasie miał zawiązany czerwony fartuch a na piersi przyczepił plakietkę z imieniem.
       - Życzy sobie pani czegoś?
       - Nie mów, że będę musiała nosić taki fartuch?
       -To – wskazał na czerwony materiał. - Najnowsza paryska moda, tylko jeszcze o tym nie wiesz. -  Cheon-Sa parsknęła śmiechem a Jung-Su przysiadł na brzegu fotela naprzeciwko niej. Stary dobry Jung-Su.
      - Dlatego właśnie stawiam na modę prosto z Seulu.
      - Jeszcze zobaczysz, jeśli nasza gwiazda go na siebie włoży, to znak z niebios, że nie jest wcale taki zły.
      - Nasz gwiazda?- Uniosła na niego oczy w zdziwieniu.
      - Taka jedna uparcie twierdząca, że jest dziewczyną jednego z członków zespołu. Stawiam wszystko że to nie prawda, serio, on jej perfidnie unika.
       - Kłótnia kochanków?
      - Oby nie. Cała moja wypłata poszła już w zakłady.
      Oboje wybuchnęli śmiechem. Klienci mierzyli ich gniewnym spojrzeniem i pewnie dali by im reprymendę za  złe zachowanie gdyby się szybko nie uspokoili. Cheon-Sa nadal się uśmiechała a Jung-Su co rusz znikał w kuchni zostawiając ją samą.
      Około godziny dwudziestej wszystko zostało zamknięte. Została tylko ona, Jung-Su stojący przy jej boku i nerwowo ściskający jej ramie, jakby był się, że ktoś zrobi jej krzywdę, Jeong-Rin patrząca na Cheon-Sa podejrzliwie i Ahjussi, który okazał się bardzo miłym człowiekiem. Milszym niż myślała. Pracę mogła rozpocząć nawet od zaraz.
      - Czekaj, czy kawiarnia nie została już zamknięta? - szepnęła Jung-Su do ucha. Stali w małym składziku, tak małym, że chcąc czy nie prawie dotykała jego torsu.
      -Tak, ale CML w nocy zmienia się w klub, CML-NIGHT – Pachniał czekoladą i pomarańczową skórką o dziwo pierwszy raz w życiu zwróciła uwagę na to, że Jung-Su miał jakikolwiek zapach.
      -To teraz się dopiero zacznie przedstawienie?
      -Tak. Pozostało ci tylko poznać członków zespołu. Chodź za mną.
__________________________________________________________ 
* Unni - (Kr.) Starsza siostra, bliska przyjaciółka. Forma używana tylko przez kobiety.
** Oppa (Kr.) Starszy brat, chłopak, bliski przyjaciel. Forma używana tylko przez kobiety. 
***  Francis Scott Fitzgerald "Wielki Gatsby"

wtorek, 22 kwietnia 2014

Rain Song - Rozdział V

     - Ju-Won uciekł - powiedział zdumiony Min-Soo, który siedział przy barze. - Na własne oczy to widziałam, wybiegł za raz po występie.
     - Co się stało?
     - Nie wiem.
     - Cholera, głupek - Seung-Joon trzepną go w tył głowy i usiadł na barowym krześle.
     - Nie traktuj mnie tak tylko dla tego, że jestem młodszy. Cztery miesiące, cztery!
     - Bo co, poskarżysz się stryjowi? - Spytał, leniwie się przeciągając i jakby przypadkiem zahaczył ręką o głowę Min-Soo.
     - To boli!
     Przez nich będę musiał, się kiedyś leczyć, pomyślał. Od momentu gdy tylko dołączył do zespołu, dostał po głowię niezliczoną liczbę razy, jakby to było coś naturalnego. Bez jaj, to naprawdę boli! Zmierzwił włosy i zajął się sączeniem gorącej kawy.
     Rzucił niepewne spojrzenie w stronę Seung-Joon'a. Najspokojniej w świcie wbijał swoje zimne oczy w barmankę. Za to na pewno dostałby zniżkę, gdyby nie fakt, że barmanką była Jeong-Rin. Nikt nie lubi jak się go natrętnie obserwuje, ludzie w takich sytuacjach chcą się natręta pozbyć, jak najszybciej.
     Książę lodu? Co za absurd! Min-Soo nigdy nie słyszał gorszej bzdury. Gdzie on niby księcia przypominał? Dobrze, ładna twarz? Chyba tak, nie mu to oceniać, wolał kobiety. Wzrost nie był zły, wszak Seung-Joon był wyższy. Tylko to przerażające, zimne spojrzenie. Brr, otrząsną się jakby zrobiło mu się zimno.
     Chyba się jednak kwalifikuje do tego księcia lodu, a dziewczyny leciały na niego jak muchy do lepu. Masochistki, pokręcił głowa. Albo desperatki.
     Ujrzał Geun-Chan'a. Przyjaciel właśnie schodził ze schodów i próbował prześlizgnąć się przez tłum.
     - Gdzie Ju-Won? - Zapytał, wskazując ruchem głowy na tłum. - Tańczy?
     - Widziałeś kiedyś tańczącego Ju-Won'a, cwelu?
     - Nie - odburkną cicho. Gdy przebywasz w pobliży Seung-Joon'a wpadasz w popłoch, to pewne. Geun-Chan spuścił głowę i przyglądał się butom. - To gdzie jest? Poszedł sobie? Boże, nie po to ćwiczyłam cały dzień bas by dziś sobie poszedł. Seung-Joon, będziesz śpiewał?
     - Przecież on nie umie.
     - Dzięki - odpowiedział Seung-Joon. - Nie kończ, rozumiem - wstał ze stołka i zakręcił pałeczką. -  Min-Soo śpiewasz za tego cwela a ja po występie idę mu nakopać. 
     - Yes, sir! - Dopił jednym haustem kawę i poszedł za przyjaciółmi.
* * *
     Crystal nie przyszła. Min-Soo był rozkojarzony, pomylił akordy. Seung-Joon wystraszył Jeong-Rin a Geun-Chan... cóż, to porostu Geun-Chan, szkoda słów.
     Kiedy Ju-Won zobaczył wiadomość od Crystal wściekł się jeszcze bardziej.
     "Spotkajmy się na Yonsei-Ro, Starbucks ~ Crystal"
     Wolną ręką walną w lustro. Miał iść gdzie? Yonsei-Ro? Czy ona jest aż taka głupia, żeby go ciągać po całym mieście?
     Jakiś  chłopak który wszedł do łazienki, spojrzał na niego spod łba. Zmarszczył brwi i wyszedł. Dopiero w tedy Ju-Won zobaczył zakrwawioną rękę. 
     Przedarł się przez roztańczony tłum z gitarą na plecach i wyszedł ukradkiem na dwór. Min-Soo chyba go widział, ale co to go obchodziło. Potarł czoło i spoglądał bezradnie to na jedną to na drugą stronę.
     - Cholera - zaklną. W którą stronę mam iść, dodał w myślach.  
     Ju-Won miał słabą orientację w terenie. Mógł iść z chłopakami jakąś ulicą tysiące razy, będąc sam, gubił się wszędzie gdzie się dało. Wybrał kierunek na chybił trafił. Zdmuchną włosy z oczu i z irytacją wytarł rękę o kawałek koszuli. Piekła i ciągle krwawiła, musiał nieźle ją pociąć. Ponadto, padało. 
     Próbował obwiązać ją kawałkiem oderwanego materiału i tak się tym zajął, że przestał spoglądać na ulice.
     Wsiadł do autobusu. Coś przecież musiało go przewieść przez rzekę, miał tylko nadzieje, że nie zajdzie mu to zbyt długo. Spotkanie po drugiej stronie Seulu, w totalnie nieznanym dla niego rejonie miasta, co Crystal tam robiła? Już było wystarczająco późna pora by siedziała grzecznie w domu. Nigdy nie opuszczała Gang nam, na tak długo. Czy, aż tak się zmieniła?
     Nie upłynęło nawet dwadzieścia minut nim siedział wygodnie w drugim autobusie. Był już po drugiej stronie rzeki, pozostało mu tylko patrzeć na znaki. Gdzie leży Yonsei-Ro? 
     Ju-Won tego nie wiedział i w takich sytuacjach żałował, że tak źle orientuje się we własnym mieście. Jak wrócę do domu to przestudiuje całą mapę Seulu, przyrzekał sobie.
     - Cholera - deszcz nie ustawał, a nawet nabierał na sile.
     Wysiadł na przystanku przy Yonsei University, ten budynek rozpoznawał. Min-Soo i  Seung-Joon mieli tam studiować prawo od marca. Był tu z kilka razy z tego powodu, ale też dlatego, że Yonsei University należał do SKY, trzech elitarnych uniwersytetów Seulu.
     Crystal lubiła deszcz, ale on nie. Narzucił kaptur na głowę i puścił się biegiem przez zatłoczone miasto.
     Dziwna sprawa. Ju-Won wszędzie widział ulicę siódmą. Nigdzie nie widniał znak "Yonsei-ro". Odwrócił się szedł plecami do przodu, sprawdzając wszystkie znaki, jakie miną.
     - Ej! - Krzykną. - Zgubiłem się?
     Ju-Won musiał po kimś odziedziczyć swoją nie paradność w terenie, ale po kim? Nie zdążył się nawet odwrócić a potkną się o obluzowaną kostkę podestu "7-ELEVEN" i runą na stojącą spokojnie osobą.  Seung-Joon powiedziałby teraz "Zdarza się" a Geun-Chan skwitowałby to zwykłym "No totalnie".
     Ju-Won zerwał się jak poparzony gdy zobaczył twarz dziewczyny. Bo tak, to była dziewczyna a do tego bardzo ładna dziewczyna.
     - Przepraszam - wyjąkał i wyciągną do niej rękę. Ju-Won nie pamiętał, kiedy ostatni raz kogoś przepraszał, nie lubił tego słowa. Okazywało miękkość czyjegoś serca i nie było mu potrzebne, ale w tej chwili odniósł wrażenie, że powinno się przydać. - Nic ci się nie stało?
     - Nic mi nie jest. Twoja ręką!
     - Ah tak - opatrywanie dłoni porzucił już na pierwszym przystanku. Co prawda piekła i krew nie krzepła, ale nie musiał się bawić w wiązanie. Postanowił trochę nagiąć prawdę. - Musiałem się zranić jak na ciebie wpadłem. W ogóle gdzie ty stoisz? Cholera, ludzie tędy chodzą, wiesz? I co jam zrobić, jestem muzykiem, gram na gitarze. Moje ręce są święte! 
     - Ale...
     - Masz jakieś pieniądze? Nie patrz się tak na mnie, masz kasę? - Ręce jej drżały, pewnie się przestraszyła. Patrzyła na niego wielkimi czarnymi oczami, nie rozumiejąc niczego z tej sytuacji.
     - Mam, ale po co ci pieniądze? - wydusiła.
     - Muszę kupić lek i opatrunek, prawda? Jak mam chodzić z rozwaloną ręką po ulic. Patrz jak się krew strumieniami leje. To głęboka rana, mogę umrzeć.
     Ju-Won grubo przesadzał, był człowiekiem z całkowitym brakiem sumienia wiec nie przejmował się reakcją dziewczyny. Po chwili wyciągnęła portfel i wręczyła mu 7 000 won*.
     - No to gdzie jest najbliższa apteka?Ej ty a właśnie, orientujesz się gdzie leży Yonsei-ro? A do której otwarte są apteki tutaj? Może jakiś spożywczak? Czy w okolicy jest może Starbucks, wiesz to taka...
     - Wiem co to jest Starbucks - odpowiedziała. Głos miała nieprzyjemnie suchy, takie przynajmniej wrażenie robił. - I nie jestem "Ej ty" jestem człowiekiem i mam imię. Tak, Starbucks jest na Yonsei-Ro, otwartej apteki nie znajdziesz po dziesiątej a spożywczak masz tuż pod nosem.
     - Tuż, pod nosem?
     Szorstki ton w jej głosie był nieprzyjemny. Kiwnęła głową na błyszczący szyld "7-ELEVEN" i stwierdziła, że może już odejść bo nałożyła szpilki na stopy i próbowała go wyminąć
     - Jeśli nie chcesz bym cie pozwał za uszkodzenie mojej ręki radzę ci zaprowadzić mnie do Starbucksa -  Ju-Won był sprytniejszy. Zagrodził drogę swoim ciałem i pociągną pod zadaszenie sklepu. - Zrozumiałaś?
     - Naprawdę tego nie wiesz? - Spojrzenie jakim go obdarzyła mówiło samo za siebie "Jesteś na tyle głupi, czy tylko udajesz?" - Słuchaj, bardzo mi przykro z powodu ręki, poboli, poboli i przestanie. Kawiarnia jest prosto i na lewo, naprzeciwko Hollys Coffee.
     - Teraz z ty posłuchaj mnie... - patrzyła na niego z nadzieją, ze zostawi ja w spokoju, rozglądała  się dookoła szukając ucieczki. Ju-Won był dla niej szaleńcem, który za mocno trzymał jej nadgarstek. - Nie wiem, gdzie jest Holly Coffee.
     - Naprzeciwko Loving Hut, to taki bar, gdzie podają tam kawę o smaku zielonej herbaty i można czytać książki przy posiłku... - Ju-Won, nie wydawał się osobą która cokolwiek rozumie z jej słów. Westchnęła i oswobodziła rękę. - Chodź po ten opatrunek zanim zamkną sklep.
     Weszli do sklepu, Ju-Won wyczuł w powietrzu zapach chemikaliów i ciężkich perfum ekspedientki, zmieszanych ze słodyczami za ladą. Przez chwile stali nic nie mówiąc, nie wiedząc co teraz robić. Znaleźli się w dziwnej sytuacji i nawet Ju-Won, żyjący jak dotąd bez skrepowania, czuł się nieswojo. Co on sobie myślał tak się zachowując?
     Teraz, gdy mógł przyjrzeć się nie znajomej, stwierdził, że się nie omylił. Dziewczyna była ładna, szczupła i młoda. Włosy, zlepione w mokre stronki, oplatały szyję a z końcówek skapywała woda...
     - Zamierzasz tak, po prostu stać?
     Ju-Won otrząsną się z zamyślenia.
     - Bardzo rozsądna uwaga. Jesteś głodna?
     - Chyba nie - zagryzła wargę i spuściła wzrok, ręce kurczowo zaciskała na pasku torby. Kłamczucha.
     Ju-Won nie tylko był przystojny, jak sam o sobie mówił, ale też empatyczny. Potrafił przejrzeć druga osobę na wylot i to właśnie dla tego, mógł owinąć sobie wszystkich wokoło palca. Jednym spojrzeniem rejestrował takie uczucia jak w tym przypadku głód.
     - Dobrze. No wiec chodźmy.
     Pociągną ją w głąb sklepu. Przez kilka chwil wędrowali między pułkami, będąc dwojgiem całkiem obcych ludzi. Przy ladzie Ju-Won spojrzał na wyraźnie wystraszoną dziewczynę.
     - Jak ty w ogóle  masz na imię?
     - Song Cheon-Sa.
     - Omo, ładnie - posłał jej swój zniewalający uśmiech. Oczywiście, każdy uśmiech Ju-Wona był zniewalający ale tym razem bardziej się starał, wszak wciągną tą dziewczynę w absurdalną sytuację. - Ajumma**, poproszę też Hello Panda  czekoladowe, rodzinną paczkę czekoladowych pocky, nugatowe YanYan i dwa bungeoppang***. 
     - Masz zamiar wykupić cały sklep? 
     - Chyba już wspomniałem, że nie mam przy sobie pieniędzy prawda? Ta gitara - poklepał się po futerale. - To jedyna drogocenna rzecz w jakiej jestem posiadaniu. Oczywiście jestem jeszcze ja, ale sprzedać samego siebie... Auu - nie wiadomo kiedy, Cheon-Sa dźgnęła go łokciem w brzuch.
     - To była niepotrzebna i nieprzydatna uwaga - szepnęła mu do ucha. - Płać i wychodzimy, muszę cię jeszcze zaprowadzić do Starbucksa.
     - Spokojnie, mnie się nie spieszy. Ajumma, proszę jeszcze potrójne espresso bo przegapiłem.
     Cheon-Sa potarła czoło oburzona i objęła się rękoma.
     Zastanawiała się marszcząc brwi.
     - A jak masz zamiar za to zapłacić skoro nie masz przy sobie pieniędzy?
     Ju-Won spojrzał na nią rozbawiony.
     - Ty płacisz - otworzyła szeroko usta w niemym proteście i kolejny raz spojrzała na Ju-Wona jak na kompletnego idiotę. Nie zaprotestowała. Na widok jego zakrwawionej dłoni, oczy zaszły jej mgłą.
     Ju-Won zauważył, że Cheon-Sa drży, gdy wyszła ze sklepu. Deszcz zelżał, przerodził się w delikatną mżawkę. Szli obok siebie ramię w ramie, co chwilę stykając się dłońmi, zmarzniętymi od chłodnego wiatru.
     - Usiądź - pociągnęła go za zdrową rękę i usiadła przy nim pod zadaszeniem oznaczonym szyldem "HOF Soju".
     Ju-Won przymkną oczy i oddychał ciężko. Cheon-Sa miała takie delikatne dłonie. Smukłe palce gładziły jego skórę, opatrując ranę. Skrepowany, zagryzł wargę i przyglądał się jej pracy. Owinęła mu dłoń białym bandażem i puściła, ta chwila zamyślenia, podczas której Ju-Won napawał się jej dotykiem, zniknęła niczym sen. Będzie mu tego brakować...
     Siedzieli tak dłuższą chwile, prawie stykając się ramionami, na schodkach podrzędnego baru karaoke. W końcu Ju-Won nie wytrzymał i zapytał:
     - Mieszkasz tu?
     - Nie – odpowiedziała mu cicho.
     - To skąd wiesz jak trafić do Starbucksa? - Ju-Won przestał zwracać uwagę na mokre włosy wchodzące mu do oczu. - Ej, to niezwykłe.
      - Nieważne jak duże jest twoje miasto, powinieneś się w nim orientować – powiedziała cierpko. - Teraz moja kolej, czego tu szukasz jak nawet nie wiesz gdzie jesteś. Zgubiłeś się?
      Potrząsaną głową.
      - Nie. W Starbucksie czeka na mnie, moja dziewczyna.
      - To na co ty czekasz?
      Zerwała się na równe nogi, kołysząc na wysokich obcasach. Ju-Won ścisną jej nadgarstek i zatrzymał. Była całkiem obcą osobą, a on uczepił się jej jak rzep psiego ogona. Ale nie chciał widzieć Crystal. Kim dla niego była jego tak zwana „narzeczona”? Nikim, pierwszą miłością która wygasła zanim zdążyła się przekształcić w coś większego. Crystal po trzech latach nieobecności w jego życiu, była mu równie obca. Jeśli miałby wybrać czyjeś towarzystwo, wybrałby tą której już nigdy nie zobaczy, niż tą której widok towarzyszyć będzie mu przez całe życie.
     - Nie odchodź.
     Ze zniesmaczoną miną wyswobodziła się uścisku i usiadła na schodku. Była co najmniej niezadowolona.
     - Nie po to kupiłem dwa bungeoppang, by zjeść je w samotności.
     Ju-Won od dziecka miał słabość do tych małych rybek, jak to każde dziecko kochające słodycze. Siedzieli przez chwile w milczeniu, gdy on spokojnie wbijał zęby maltretując swoje bungeoppang, Cheon-Sa, skubała ją najwyraźniej się nudząc. Milczenie zaczęło przeradzać się w niezręczną cieszę.
     - Czemu wolisz siedzieć tu ze mną, niż ze swoją dziewczyną?
     - A bo ja wiem - odparł zakłopotany. - Można powiedzieć, że się pokłóciliśmy... patrz, znowu zanosi się na ulewę.
     To była prawda. Przez jakiś czas deszcz już prawie nie padał, teraz ponownie nabierał na sile a czas płyną. Całe szczęście, że autobusy kursują co dziesięć minut, przez cały dzień i noc. Jakby inaczej dotarł do domu?
     Wystawił rękę przed siebie, chwytając w dłoń zimne krople deszczu. Dziewczyna przyglądała się mu zaciekawiona, chwile ze sobą walczyła po czym poszła w jego ślady.
     - A ty? Wolisz mnie, czy swojego chłopaka? - Z góry założył, że powinna go mieć. Na oko, była ładna, raczej jego rówieśniczka, która wydawała się być normalna. Prawdopodobnie, będzie tego pewien tylko wtedy gdy nie zobaczy jej pod swoim oknem, jutro rano.
     Zamyśliła się.
     - Ciebie.
     - Czemu? - jękną zaciekawiony. Tryb „Ciekawski Ju-Won” właśnie się uruchomił. Jeśli wyzna mi miłość, obdarzę ją moim uśmiechem nr 22 „Spadaj mała, dzień dobroci dla zwierząt się już skończył”, pomyślał.
     - Bo on nie żyje... - i po tych słowach które wyszeptała, Ju-Won pozwolił by narastająca cisza ich pochłonęła. Nie miał odwagi się odezwać. Oto przy nim, siedziała dziewczyna, milcząca, wsłuchująca się w dźwięk spadających kropel, łapiąca je w bladą dłoń.
     Nie wiedział co powiedzieć, po raz pierwszy w życiu zabrakło mu słów. To było nowe zjawisko, przynajmniej dla niego.
     - Ale to stare dzieje, żaden specjalnie smutny melodramat. Życie, czasem płata nam figle – mówiła dalej, jakby nigdy nic. - Wiedziesz wspaniałe życie, pewnego dnia budzisz się a wszystko się sypie. W tedy dociera do ciebie jak ulotne są te chwile gdy jest się szczęśliwym. Nieszczęścia lubią też chodzić parami, jak już ma zdarzyć się coś złego, to miej się na baczności, bo na 90% spotka cię coś jeszcze gorszego. Takie bywa życie, jesteśmy pozostawieni sami sobie. Jeśli chcesz wygrać, bądź egoistą, ludzie nie zwrócą ci dobra, które im dałeś, dadzą ci porządnego kopniaka w tyłek. Idziemy?
     - Tak – szepną. - Tak - dodał zdecydowanie i ruszył za nową „znajomą”.
     Yonsei-Ro, była uliczką leżącą pięć minut drogi od ulicy siódmej a on tak panikował. Miał ochotę wybuchnąć śmiechem. Paradoks do entej. I faktycznie Starbucks znajdował się naprzeciwko Hollys Coffee i obok jakiegoś tam „Loving”. Jeszcze większy paradoks... to jeszcze istnieją ludzie którzy wiedzą gdzie leży każda kawiarnia... nadzwyczajne.
     Ju-Won głowił się nad tym całą drogę, de facto było tylko pięć minut, ale i tak nad tym rozmyślał. Było to rzeczą niesłychaną, ale też nie obchodzącą Ju-Won'a aż tak bardzo.
     - Żegnaj – to były jej ostatnie słowa. Nie żadne „cześć”, „do zobaczenia” tylko zwykłe, smutne „żegnaj”. Ju-Won obserwował jak oddala się chwiejnym krokiem i w pewnym momencie znika za zakrętem. Zniknęła jak anioł, którym się nazwała****.
     Crystal mawiała: „Ten, kto wra­ca, jest zaw­sze kimś in­nym niż ten, który odszedł.”, te słowa były jedynymi jakie przyszły mu na myśl.
     Jeśli cię kiedyś spotkam, będziesz mi całkiem obcą dziewczyną, nie przypominającej tej, prawda?
_______________________________________________________________
 
* 7 000 won - Koreańska waluta. Okolice 20 zł w przeliczeniu na PLN 
* * Ajumma - (Kr.) Ciocia. Nie koniecznie spokrewniona. Po prostu starsza kobieta, najczęściej mężatka.  
* * * Różne przekąski które często można spotkać w azjatyckich sklepach, japońskich czy tez Koreańskich. Tu są raczej te bardziej japońskie: Pocky (paluszki o rożnych smakach lub w różnych polewach) Hello Panda (ciasteczka przedstawiające pandy wykonujące różne sporty) YanYan (miękkie biszkoptowe paluszki zamknięte w opakowaniu razem z słodkim kremem) oraz koreański bungeoppang (bułeczki lub ciastka z ciasta gofropodobnego z czekoladowym nadzieniem (ew. z czerwonej fasoli))
* * * * Cheonsa (Kr.) - Anioł, lub też imię kobiece (w tym wypadku imię głównej bohaterki )

poniedziałek, 21 kwietnia 2014

Rain Song - Rozdział IV

     Yonsei University, był dużym budynkiem. Dla ośmioletniej Cheon-Sa wyglądał jak zamek. Taki jak z okładkach książek dla dzieci. W tych zamkach rozgrywały się przygody porwanych księżniczek, ratowanych przez tajemniczych królewiczów.
    Takie właśnie skojarzenie z uczelnią miała Cheon-Sa, po raz pierwszy ją zobaczywszy.
     A normalnie był to duży i szary budynek, obrośnięty bluszczem.
     Za drugim razem gniotła spódnicę i bawiła się małym pierścionkiem na łańcuszku. Była tak zdenerwowana, że trudno było to opisać.
     Przewodniczący jury, bezkarnie wykorzystywał to zdenerwowanie. Świńskim spojrzeniem obłapiał jej odkryte nogi i dekolt.
     Cheon-Sa była osobą wstydliwą. Spódnicę obciągała nieustanie, zakrywając nagie uda. Profesor jak się znudził to dał za wygraną. Trwało to jednak długo. Cheon-Sa straciła całą pewność siebie.
     Dziś była w gorszej sytuacji. Su-Jin kategorycznie zabroniła jej wyjść w spranych dżinsach, które swobodnie wisiały na wieszaku w przymierzalni.
     Sukienka była za krótka, Cheon-Sa nigdy nie uda się obciągnąć jej tak by zasłonić całe uda. Postawi zboczonemu profesowi danie sam raz na stół.
     - Jak myślisz, która ma największe szanse?
     Siedziały w wąskim korytarzu.
     Razem z Cheon-Sa i Su-Jin, było też i sześć innych nieszczęśliwych dziewczyn. Każda spokojna, opanowana, tylko Cheon-Sa nie. Tak jej się przynajmniej zdawało.
     - Pani nr.2, 3 i 6 - wskazała kolejno trzy różne dziewczyny. Numerem 1, była dziewczyna delikatnej urody, z włosami ufarbowanymi na ciemny blond. Biała skromna sukienka i miły uśmiech, ta dziewczyna miała duże szanse. Dziewczyna siedząca na trzecim krześle była znajomą Cheon-Sa. Chodziły do tego samego liceum, ale nie znały się na tylko dobrze by znać swoje imiona. Jedyne co wiedziała to tylko to, że pani nr.3 była elegancką i dystyngowaną osobą. Niezadającą się z kim takim jak ona. Dziś nie odrywała swojego wzroku od ekranu telefonu.
     A numer 6? To nie była już dziewczyna, to była prawdziwa kobieta. Dama. Biała, koronkowa koszula, elegancka spódnica, przed kolano i buty na wysokim obcasie. Włosy, czarne jak heban, konkurowały z bielą aksamitnej skóry. Takie kobiety, można było potkać jedynie w Gang Nam.
     Poczuła się dziwnie. Jako, że sama nie była osobą atrakcyjną, już przy Su-Jin czuła się mniejsza i gorsza. A teraz, patrząc na swoje rywalki, była już przegrana. Na linii startu.
Może powinna ogłosić walkower.
     - Wątpię. Raczej ta pierwsza.
     Wzrokiem ogarnęła smukłą sylwetkę. Brązowo-rude loki opadały ciężko na ramiona, długie rzęsy rzucały cienie na delikatnie zarysowane kości policzkowe. Ta dziewczyna, nie różniła się aż tak bardzo od niej samej. Sukienka którą miała na sobie, była zwykłą, obcisłą, czerwoną satyną. Krótszą niż pół uda.
     Ale te kształty!
     Panie Boże, czemu ja takich nie mam? Cheon-Sa, spojrzała spod łba na długie nogi dziewczyny, zgrabną talie, biodra i obfity biust.
     A żebyś ty... to bardzo złe, nie wolno być zazdrosnym! Cholera, ta dziewczyna ma wszystko czego mi brakuje. Ukradkiem zerknęła na swój dekolt. A niech cię szlak, jeśli to ma być sprawiedliwość! 
     - Pani Kim Eun-Ji. Może pani wejść. 
     Rudowłosa, jak i półnaga, dziewczyna wyprostowała się i ruszyła ku dębowym, ciężkim drzwiom. Tylko po to by zniknąć rywalkom z oczu.
     - A wiesz co, może masz racje. Jeśli ten stary cap wtedy rozbierał mnie wzrokiem to zapewne patrzy na wygląd. Nie na inteligencje. Tylko ja nie chcę...
     - Zakryjesz się płaszczem.
     Z bólem serca ścisnęła w ręce jego róg. Materiał był przemoknięty. To drugi raz w ciągu tygodnia, gdy nie ma na sobie ani jednej suchej nitki. Na szczęście włosy już wyschły. Nie wypadało by przecież pokazać się z mokrymi włosami.
     Posłała swój najjaśniejszy uśmiech przyjaciółce. Dziękuję, że tu jesteś, Su-Jin, pomyślała. Gdy by nie było przy niej przyjaciółki, zapewne czekałby ją marny los.
     - Song Cheon-Sa, proszę, pani jest następna. Park Crystal, proszę się przygotować.
     Numer sześć się tylko odprężyła. Cheon-Sa, ledwo wstała. Nogi uginały się pod nią, ale była pewna obietnica która ją trzymała przy równowadze.
     Moja droga mamo. Jeśli mam cię pomścić i pokazać im, że nie jestem gorsza, to muszę to zrobić i podążać za tobą.
     W drzwiach, oko w oko, spotkała się z równie bladą dziewczyną. Bledszą niż przed chwilą.
     Ej, Cheon-Sa, daj sobie spokój. Jesteś Bi-Na*, rozumiesz! Walcz i idź do przodu. Wzięła głeboki oddech, dumnie wypięła pierś do przodu i przekroczyła próg.
* * *
     - Twoje potrójne espresso.
     Ju-Won wziął do ręki kawę i rozsiadł się wygodnie na kanapie.Obok niego usiadła Jeong-Rin.
     "CML" była małą kawiarnią. Beżowe ściany, a'la cappuccino, nadawały atmosfery. Białe fotele, krzesła, sofy i małe drewniane stoliki a z okiennic zwisły delikatne firanki... z okiennic bez szyb.
Ale tak było za dnia...
     Ciężko pracował, by doprowadzić "CML" do idealnego wyglądu "CML-N". Tłumy były duże więc interes się rozwijał, a Ahjussi** miał wystarczająco dużo pieniędzy by móc utrzymać budynek. 
     Miłe pomieszczenie nabierało w nocy nowy charakter. Oświetlenie, tylko na scenie, krzesła jedynie przy barze a sofy i stoliki pozanoszone do pustego składziku.
     - Kiedy przyjdą chłopcy?
     - Nie mam pojęcia. Mieli być półgodziny temu.
     - Rockowe zespoły lubią się spóźniać, hmm?
     - Tylko ten - nie ukrywał oburzenia.
     Oh, tak. Ju-Won, należał do osób które nie lubiły jak ktoś ich wystawia do wiatru i każdy o tym doskonale wiedział. On wręcz tego nienawidził. Chłopcom się oberwie, i to jeszcze jak, nich no tylko przyjdą. Cholera, ile można. 
     Zacisną rękę na szklance tak mocno, że prawie pękła. Wszystko wokół miało charakter. Ciężkie naścienne dekoracje, ciemne blaty, żelazna scena. A oni mają jeszcze czelność się spóźniać.  
     - Za dziesięć minut muszę iść. Poradzisz sobie? - Jeong-Rin uśmiechnęła się przyjaźnie. Była jedną z tych dziewczyn, które można było przejrzeć gołym okiem. I Ju-Won, pewien był jednego, kochała się w nim.  
     Widać to było w jej oczach. Błyszczały niespokojnie spod czarnej grzywki. Jaśniała, tylko w tedy gdy na niego patrzyła, a on bezwstydnie zachowywał się tak jakby niczego nie widział. No, ale co mógł zrobić? 
     - Jasne i tak zaraz przyjdzie Ahjussi, chłopcy zresztą też. 
     - A Crystal?
     Crystal? Ah tak, jeszcze ona. Przyleciała z USA nie wiadomo po co. Chyba nawet dopiero wczoraj a już próbowała schwycić go w pułapkę. Ju-Won pomyślał, że Crystal jest jedyną osobą jakiej w tej chwili nie chce widzieć. 
     Niespokojnie się wyprostował. Crystal napisała mu dziś wiadomość. Zapewniła go w niej, że przyjdzie ich dziś zobaczyć. Zrobiła to też wczoraj, tuz przed tym jak przyjechała do jego domu. Na szczęście był w "CML".
     Kiedyś to uwielbiał, grać i śpiewać właśnie dla niej. Zanim wyjechała do Stanów i został całkiem sam.
     - Muzyka powinna zapalać płomień w sercu mężczyzny i napełniać łzami oczy kobiety - mawiała zawsze w tedy gdy kończył jakiś otwór.
     - To nie muzyka klasyczna, to rock. Nie cytuj Beethovena - Crystal się zawahała, odgarnęła włosy do tyłu i uraczyła go tylko uśmiechem. Lubiła cytować innych, czasem miał wrażenie, że nie ma swojego zdania. Dzięki temu przynajmniej nauczył się wielu cytatów.
     Otrząsną się ze wspomnień. Co było i nie jest, nie pisze się w rejestr. Nie chciał się z nią widzieć, ale nic nie mógł na to poradzić. Prędzej czy później będzie się z nią widywać za dnia jak i w nocy.
     - Przyjdzie - bąkną.
     Jeong-Rin była pod tym względem najwspanialszą dziewczyną jaką znał. Tolerowała jego narzeczeństwo jako coś normalnego. A serce pewnie bolało ją na samą myśl.
     - Ej, Ju-Won! Przyszedł ramen!
     - Min-Soo, szykuj się na śmierć! Jesteś spóźniony już prawie z czterdzieści minut. - oczy Ju-Won'a zabłyszczały. Nie był to błysk taki jak u Jeong-Rin, ten był zły, jak stalowe ostrze noża.
     - Każdemu się zdarza. Jeong-Rin zostajesz na występ? - Seung-Joon ogarną ramieniem spłoszoną dziewczynę. Zdawała się być czerwona aż po cebulki włosów.
     - Nie mogę - wyrwała się z ramion Sung-Joon'a. - Ale w następną sobotę będę - Jeong-Rin pochyliła się i spuściła wzrok na ziemie. Zimne jak lód oczy Seung-Joon'a przeszyły ją gdy tylko usłyszał zaprzeczenie. To spowodowało, że jej twarz stała się jeszcze bardziej czerwona.
     Seung-Joon był najprawdziwszym księciem lodu.
     - Seung-Joon, ustaw perkusje, Min-Soo nastrój gitarę i doprowadź te włosy do porządku - Ju-Won wstał z kanapy i rykną. - A ty Geun-Chan, na miłość boską zmień te ubrania. Są całe mokre, do cholery!
     - On się tylko opluł. Zdarza się.
     - No, totalnie. Taki odjazd, na maksa zajebiście było.
     - Zdarza się? Dzieciom do lat pięciu, nie osiemnastu.
     Ju-Won pokręcił głową. Niemożliwe, że to byli jego przyjaciele. Niemożliwe..
     - No szykujcie się. Macie dziesięć minut do otwarcia Coffee Mysteriosu Lady - Night!
* * *
     Stała na środku zielonego dywanu.
     Czemu jestem tu sama? Jak można być samemu na rozmowie kwalifikacyjnej? Czy to dlatego, tamta dziewczyna wyszła tak szybko?
     Nie, to nie możliwe. Puknęła się w głowę. Jak można mieć takie głupi myśli.
     Po pierwsze stary cwel, siedzi gdzieś tutaj i tylko czyha. Nie, Cheon-Sa opanuj się... 
     Drgnęła. Obrotowe krzesło za biurkiem właśnie samo z siebie się odwracało. Nie, ktoś na nim siedział. Rektor?
     Czuła jak w gardle rośnie jej gula. Było ściśnięte do granic możliwości. Mężczyzna, nie był wcale tym co uprzednio. Ten tu, był uśmiechniętym od ucha do ucha, młodym i dystyngowanym człowiekiem.
     O cholera... widząc tylko zmieszanie Cheon-Sa, uśmiechną się szerzej, kokieteryjnie mrużąc oczy, obramowane rzęsami, których pozazdrościć mogła każda kobieta. Ale włosy musiał na pewno już rozjaśniać, stwierdziła z przekąsem.
     - Dzień dobry pani...
     - Song Cheon-Sa - gdy wzrok "rektora" ześlizgną się na dekolt, odruchowo naciągnęła na całą siebie płaszcz.
     - Oczywiście. Proszę usiąść. A więc nazywa się pani Song Cheon-Sa - pogrzebał w niebieskiej teczce, wyjmując plik kartek. Cholera, co to ma być? Ukryta kamera? Rozejrzała się po pokoju niespokojnie. - Ładnie - uśmiech mógł sobie darować, stwierdziła. Czy on mnie podrywa? Zagryzła wargę a w ustach poczuła słodki smak krwi. - Ja jestem Lee Dae-Joon. Dziś zastępuje rektora, którego zapewne się spodziewałaś. - I znów ten cholernie ładny uśmiech. Ścisnęła ręce w piąstki.
     Szczelnie okryła się pałaszem i próbowała wykrzesać niewinny uśmiech.
     - A więc masz osiemnaście lat. Wszystko dobrze, uczennicą jesteś dobrą, same pozytywne oceny. Relacje nauczycieli też są dobre. Udzielasz się charytatywnie, czynny udział w wolontariacie i pomoc przy zbiórkach na różnorakie cele. Znajomość języka angielskiego bardzo dobra... Do Korei przyjechałaś w wieku ośmiu lat? - Chciała to potwierdzić ale był od niej szybszy. - Nic dziwnego więc, że językiem angielskim nie masz problemów, skoro urodziłaś się w Nowym Jorku.
     Zamilczał. Co rusz spoglądał a to na teczkę a to na Cheon-Sa. Zamkną skoroszyt.
     - Niepokoi mnie brak negatywów. Jaki człowiek nie ma żadnej nagany, spóźnienia? - Tak który się stara, rzuciła mu zabójcze spojrzenie. - Pierwszy raz to widzę. Każdy ma swoje wady, prawda?
     Cheon-Sa pokiwała głową.
     - Tak, proszę pana - szepnęła.
     - Też tak myślę - zmrużył kokieteryjnie oczy. Ich spojrzenia spotkały się ze sobą tylko na kilka sekund, ale zdążyła poczuć coś dziwnego. Jakby ktoś przyglądał się je duszy. Nonsens.
Cheon-Sa w popłochu wolała przyglądać się tapecie za nim. Wydawała się bardzo interesującą tapetą.
     - Co chce pani osiągnąć po studiach na naszej uczelni?
     - Przepraszam, co?
     - Zapytam się inaczej. Jakie ma pani plany na przyszłość?
     - Ahh... Chciałabym zostać psychologiem. Studia na tej uczelni dają mi duże szanse na spełnienie marzeń. Ponad to chciałabym pomagać dzieciom które w jakiś sposób są skrzywdzone przez los. Czy nie sadzi pan, że takie osoby najlepiej zrozumie ktoś kto przeżył niejedno w swoim życiu?. Wydaje mi się, że ja, jako właśnie taka osoba, mogę pomóc nie jednej osobie. Nie pomijając niczego, uczelnia ta wykształciła nie jedną osobą w tej dziedzinie, chciałabym dołączyć do grona osób, które są absolwentami Yonsei University.
     Po za tym, chcę dokonać zemsty na osobach które skrzywdziły moją matkę, dodała w myślach. Gdyby można było zabić spojrzeniem, to rektor już by zginą. Niestety, on nadal uśmiechał się jak głupi. No co za cwel.
     - Bardzo dobrze. Psychologia, to z nią wiąże pani przyszłość. A jaka dziedzina?
     - Psychologa dziecięca - przecież mówiłam, ty głupi... uśmiech pamiętaj o uśmiechu. 
     Ku zaskoczeniu Cheon-Sa, Lee Dae-Joon odwzajemnił uśmiech, ale wyglądał przy tym szczerze. Nie głupkowato jak przedtem. Wydawał się... przystojny?
No nie...
     Reszta rozmowy poszła zwięźle. Cheon-Sa zaschło co prawda w gardle i potrzebowała czegoś bardzo mocnego, ale nie była już tak zdenerwowana.
     Kawy! Pragnę kawy.. zakrapianej alkoholem!!!
     Nikt nie próbował gapić się na jej ciało. I całe szczęście, bo dałaby w twarz nawet rektorowi.
     Rektorowi który nie dość, że był młody i przystojny to powodował nieprzyjemnie palące uczycie w żołądku swoim wzrokiem, za każdym razem gdy łapał ją na ukrytych spojrzeniach.
     Z pokoju wyszła na chwiejnych nogach. Pani numer sześć rzuciła jej jadowite spojrzenie i minęły się w drzwiach. Cheon-Sa udała, że nie niczego nie widziała.
     Minęło kilka chwil, nim wszystko w sobie poukładała.
     Tamte dziewczyny będą doskonale uświadomione o tym, kto na nich czeka. A ja? Jedna wielka kicha. Niespokojnie przystępowała z nogi na nogę, oparta o ścianę pierwszego lepszego sklepu. Su-Jin, zaproponowała się z kupieniem czegoś "Mocnego".
     Dość tego, skarciła się Cheon-Sa. Przecież to nie była moja wina! Zagryzła wargę, trochę już pokiereszowaną i zapatrzyła się w światła nieśpiącego miasta. Od zawsze, o wszystko się obwiniała, tak po prostu było.
     Wytarła spocone dłonie w płaszcz.
     Su-Jin długo kazała jej na siebie czekać. Pewnie flirtuje ze sprzedawcą... zła kobieta.
     Nie całe dziesięć minut zajęło Cheon-Sa oddalenie się od sklepu i wbiegniecie do zatłoczonej, deszczowej ulicy.
     Uśmiechała się nieśmiało do potrącających ją ludzi. Stała prosto, w prawej dłoni trzymała pantofle, w lewej lnianą torbę.
     Miała ochotę krzyczeć... i napić się kawy, ale to można było dołożyć na później. Oddech stopniowo się normował, ci co spieszyli się do domów, mijali ją jakby nic nie wiedzieli. Biegła dalej, boso przez zimny, mokry asfalt dróg.
     Uf. Przystanęła i zgięła się w pół. Kilku chłopców cicho gwizdnęło a Cheon-Sa obrzuciła ich morderczym spojrzeniem. Co się dzieje z tą młodzieżą? 
     - Ej!
     Co? Kto to powiedział? Gdzie... 
     Au... Cheon-Sa upadła na mokry asfalt z nieznaną siłą. Nagle poczuła piekący ból nóg.
     Chciała wstać, ale nie mogła. Czyjś ciężar trzymał ją przyciśniętą do ziemi.
________________________________________________
*Bina - (Kr.) Deszcz. Używane jako imię damskie.
**Ahjussi - (Kr.) Wujek. Nie koniecznie spokrewniony z daną osobą. Najczęściej używane do starszego od nas mężczyzny. 

Obserwują