Światła
paliły się w całym domu. Cheon-Sa zauważyła to, zanim jeszcze
skręciła w prawidłową uliczkę. Tego nie dało się nie zauważyć.
Gdy dziesiątki domów wtapiały się w otoczenie, ten jeden,
wyróżniał się jak drzewo pośród pustych pól.
-
Jestem najbardziej pechową kobietą tego świata – syknęła.
Niedorzeczne... niewiarygodne... studia studiami, ale jak ona sobie w
życiu poradzi jeśli będzie rozdawać pieniądze na prawo i lewo? -
Cholera!
Roztargała,
już wcześniej potargane włosy i poprawiła spódnicę. No dalej,
Cheon-Sa, walnij prosto z mostu, że nie idziesz na studia, zatrudnij
się w taniej stołówce i do końca życia przyrządzaj tani ramen.
Ba, przyrządzaj! Czy zalanie gotowych klusek wrzącą wodą, można
nazwać „ugotowaniem” czegoś?
Zanim
jeszcze zdążyła otworzyć drzwi, usłyszała radosne głosy.
Sąsiedzi będą jutro albo bardzo źli, albo... bardzo źli. Innej
opcji, Cheon-Sa nie widziała, bowiem takie właśnie było życie w
tych biedniejszych częściach Seulu. Na jeden mały dom, przypadało
mieszkać dwóm rodzinom, jedna na dole, druga na górze. Zero
prywatności, nawet dla najbardziej osobistych myśli.
Min-Ji
sprawiała wrażenie bardzo zadowolonej. Biegała po cały
przedpokoju, dzierżąc w małej rączce, duży kawałek ciasta. I na
widok, spływającej po jej palcach polewie, Cheon-Sa uświadomiła
sobie, jak wielkim można być łasuchem. Cholera, była głodna!
Ale, nie... najpierw kawa, gorąca, mocna, czarna kawusia.
Ze
swojego miejsca przy drzwiach, mogła obserwować całą tą uroczą
scenę. Utopia, znikła razem z krzykiem dochodzącym z mieszkania na
górze i ciastkiem Min-Ji leżącym na podłodze. Mała spojrzała
zaciekawiona na niski sufit, była dzieckiem, nie rozumiała jeszcze
takich rzeczy. Il-Sung starł się ją chronić, by nie musiała
przejść przyśpieszonego trybu dorastania, tak jak Cheon-Sa czy
nawet Hana. Cheon-Sa, w pewnym stopniu go wspierała... Tylko w 1/3
jego poczynań.
Min-Ji,
rzuciła się w stronę Cheon-Sa.
-
Unni*! Oppa**, zabrał mnie dziś na zakupy!
-
Oppa? - zaciekawiona spojrzała w stronę kuchni. Para
ciemnobrązowych oczów wyglądała zza drzwi i znad zaparowanych
okularów przyglądała się Cheon-Sa.
-
Bi-Nal wróciła – krzykną, ale delikatnie. Tak by usłyszała go
tylko ta osoba, do której krzyczał.
Jung-Su,
tak samo jak ona, mieszkał we właśnie takiej dzielnicy. Od
dzieciństwa wpajano mu, że nie wolno drażnić sąsiadów,
mieszkających okno w okno z nim.
-Utuczysz
mi dziecko – syknęła.
Razem
z Min-Ji na rękach, wkroczyła do kuchni. Jak przystało na ten dom,
kuchnia była jego sercem. Mała bo mała, niektórych nie stać było
na większe mieszkanie. Mała ale przytulna i wiązało się z nią
wiele wspomnień.
Na
stole walały się opakowania po mące, mleku, czekoladzie...
Czekoladzie!
-
Nie potraficie sprzątać? - zarzuciła Il-Sung'owi, opartemu o blat
komody.
-
Jesteśmy tylko dwójką facetów – wyjaśnił krótko Jung-Su.
Zdjął okulary i wytarł szkła chusteczką. Miał jeszcze gorszą
grzywkę niż ostatnio. Przez pot, pozlepiała się w strąki i
zapewne kuła oczy. - A twoja siostra, nie raczyła wrócić do domu.
Zostawiła list „Żegnajcie najdrożsi... Hana”
-
Co? To prawda?
Serce
Cheon-Sa, zamarło. Popatrzała w głębokie, czarne oczy Jung-Su.
Kłamał... czy to aby była prawda? Prawda? Nie?
-
Nabija się z ciebie.
Il-Sung
przeciągną się leniwie i ziewną. Był na nogach pewnie całą
sobotę. Od siódmej rano, aż do teraz. Powinien raz a dobrze się
wyspać. Tylko, że on nie chciał... wolał dbać bardziej o swoje
dzieci niż samego siebie.
Cheon-Sa,
sięgnęła po samotną babeczkę. Oblana czekoladową polewą,
wypchana po brzegi, czekoladowym budyniem, kusiła bardziej niż
wszystko inne. To jej wina, kto jej kazał być tak idealną!
-
Po co ci tyle tego?
Ogarnęła
szybkim spojrzeniem całe pomieszczenie. Oprócz pustych opakowań
były też dwa duże ciasta, stos smakowitych babeczek, coś co
wyglądało na tarte i niedorobione ciasto czekoladowe. Cóż, było
jakoś zbyt płaskie.
-
Dostałem się na praktyki – szepną jej do ucha i zasłonił stół
swoim ciałem – muszę ćwiczyć by je zdać.
A
więc to prawda.
Su-Jin
napomniała jej coś o praktykach, między jednym a drugim łykiem
kawy. Ale Cheon-Sa spodziewała się tego już od dawna. Od dnia, w
którym Jung-Su oświadczył jej, że nie wybiera się na studia. W
tedy, sama z chęcią poszłaby w jego ślady.
Teraz,
miała cel, który ze wszystkich sił realizowała. Tego jak zdoła
opłacić te cztery lata, nie wiedziała. Trzymała się twardej
zasady, że po prostu coś wykombinuje.
-
Um, gdzie?
-
Tajemnica – Uśmiechną się słodko. Tak jak to tylko on potrafił.
Unosił prawy kącik ust do góry, w lekko ironicznym geście, a z
oczu biła szczera radość. To był Jung-Su którego znała od
zawsze, którego kochała...
Nie
w sensie romantycznym.
Ulubionym
powiedzeniem Cheon-Sa było „W społeczeństwie wyróżnia się
cztery rodzaje miłości...”. Między nią a Jung-Su była
prawdziwa przyjaźń, philia. Kochała go więc jak brata,
przyjaciela... nie chłopaka, ale to nadal była miłość. Nie
potrafiła sobie wyobrazić dnia, w którym by go zabrakło. Dzień w
którym jego oczy nie będą na nią spoglądać, będzie końcem...
-
Jak tam chcesz.
-
A jak twoje studia? Hana powiedziała, że do ciebie dzwonili.
Ach
ta pleciuga. Nie wytrzymała nawet na mój powrót.
Przetarła
oczy i usiadła na blacie stołu. Mając oczy Jung-Su na wysokości
swoich czuła się lepiej. Chociaż on nadal musiał się nad nią
pochylać, nie była to aż tak uderzająca różnica wzrostu.
-
Trudno stwierdzić – jęknęła, unikając gorejących oczu
przyjaciela. Zdają okulary i przyjrzał się jej dokładniej.
Cheon-Sa
zawsze uważała, że grzechem jest ukrywanie takich oczu. W tych
oczach, Jung-Su skrywał całą swoją duszę. Były jak dwa
zwierciadła, widzące wszystko.
-
Trudno stwierdzić?
-
Tak – przytaknęła. -Facet zgubił moje akta więc miałam drugą
rozmowę, a czas na składanie papierów się już skończył. Teraz
albo mnie przyjmą albo zostanę uziemiona na rok.
-
Tam gdzie mam mieć praktyki, szukają kelnerki – Jung-Su tylko
wiedział o jej problemach materialnych. Matka przed swoją śmiercią
zostawiła jej sporo pieniędzy. Ale to było zanim umarła, teraz
Cheon-Sa miała młodszą siostrę i te pieniądze nie były tylko
jej. Min-Ji też się należały. Jeśli teraz przeznaczyłaby je na
swoje studia, to przyszłość Min-Ji byłaby niepewna. A tego
siostrze by nie zrobiła...
-
Dzięki, zawsze się przyda.
-
Jest aż tak źle?
-
Porażka. Widzisz co mam na sobie? - Uszczypnęła mokry materiał
sukienki. - Na dodatek jestem spłukana. Kompletny brak pieniędzy.
Na prawdę potrzebuje jakiejś pracy.
Na
samą myśl ujrzała siebie sprzed laty gdy dumnie oświadczyła, że
jest na tyle dorosła by dać sobie radę, całkiem sama. Obserwując
jak Jung-Su pracował przez całe życie i jaki dumny był z tego, że
jest samodzielny, ona pragnęła tego samego. Po śmierci matki...
jej sen się ziścił. Czuła się źle pozostawiona Il-Sungowi.
Kochała go,więc nie chciała być na jego utrzymaniu.
Zaczęła
w tedy swoją pierwszą pracę. Później przychodziły następne. To
uczucie, świadomość, ze potrafi o siebie zadbać, była czymś
wspaniałym.
-
Jeśli to aż taka potrzeba...
-
Nie, daj spokój. Nic mi nie pożyczaj, nie pomagaj w znalezieniu
pracy. Ja sama...
-
Przestaniesz wreszcie unosić się honorem? Bi-Nal, nie zrobisz
wszystkiego sama, też czasami potrzebujesz pomocy.
Bi-Nal...
o ile ona sama używała tego przezwiska dla śmiechu, w ustach
Jung-Su, brzmiało poważnie. Jak jej prawdziwe imię. Imię, którego
nie nosiła, a on i tak ją tak nazywał. Od dnia w którym po raz
pierwszy się spotkali...
Zgarnęła
mu z oczu grzywkę i spojrzała w nie głęboko. W sztucznym świetle
były w odcieniu czekolady. Pod słońce zaś jak lany miód.
Oparła
podbródek o jego ramie i zapytała szeptem:
-
Damy sobie radę?
-
Na pewno. Jesteśmy na tym świecie już osiemnaście lat, połowę
tego czasu zdani na samych siebie. Nie mamy innego wyjścia Bi-Nal.
-
Nie mamy...
*
* *
W
walentynki spadł śnieg. Cheon-Sa obserwowała jak dobywa swojej
egzystencji, roztapiając się pod naporem słonecznych promieni.
Był
taki słaby, a jednocześnie podziewała go za siłę. Za to, że z
takim uporem spadł na betonowy taras i przykrył krzewy jaśminu
białym puchem. Za to, że pojawił się na jej ukochanym tarasie,
wiedząc jak bardzo nienawidzi wszystkiego co mokre, lepkie i zimne.
-
Powinnaś się położyć.
Hana
siedziała oparta o ścianę, z nogami założonymi na siebie.
Siedziała tak przez całą noc, zagadując i poprawiając Cheon-Sa
humor, gdy ta leżała pod warstwą pierzyn. Jej lniana koszula była
wygnieciona i wisiała na niej jak na wieszaku.
Cheon-Sa
pochyliła głowę i wskoczyła na łóżko zwinnym, kocim ruchem.
-
Umm, pada śnieg.
-
Mówisz mi to ponieważ myślisz, że jestem ślepa? - Hana
popatrzyła na nią swoim poirytowanym wzrokiem. Jej twarz składała
się z samych miękkich rysów, drobnych ale miękkich i
precyzyjnych.
-
Nie, ja tylko chcę...
-
...wyjść z domu i na niego popatrzeć? - dokończyła z nią. -Po
moim trupie.
Hana
podciągnęła kolana pod brodę i przyglądała się rozbawiona jak
Cheon-Sa robi się coraz bardziej czerwona.
Wreszcie
Hana wyszła, a wtedy Cheon-Sa, czując się już lepiej także też
mogła wyjść. Niezdarnie zgarnęła włosy w wysoki kucyk i
wskoczyła w jasne dżinsy.
Duże
lustro odbiło przez chwile jej sylwetkę. Skóra Cheon-Sa był
bladsza niż zwykle a pod oczami znajdowały się sińce. Zbyt
krótkie włosy grzywki wychodziły z kocyka i kuły ją w oczy.
Trochę opłakany stan, nawet jak na nią.
Okno
jakby specjalnie, zostało umiejscowione w danej wysokości.
Wyrzuciła nogi na drugą stroną, przysiadając na parapecie i
zgarniając włosy z czoła. Przerzuciła torebkę na ramię,
opatuliła się szczelniej płaszczem i przeszła przez bramę.
Od
szybkiego ruchu kręciło jej się w głowie, ale nie było w tym
niczego nadzwyczajnego. Zacisnęła pięści i ruszyła jeszcze
szybciej. Ostatnie dni spędziła prawie bez ruchu, skrepowana ciepłą
pościelą leżąc z gorączce.
Seulskie
uliczki wypełniał jeden zapach, zapach czekolady. Wszędzie
zakochani ludzie, trzymający się za ręce lub szepczący sobie
słodkie słówka. Cheon-Sa na ten widok zbierało się na wymioty i
to raczej dosłownie.
Gdy
dotarła już do CML niebo zszarzało a przytłaczający jak dotąd
zapach słodyczy stał się mniej okazały.
Jung-Su
czekał na nią ściskając w dłoni styropianowy kubek, z którego
coś parowało. Uniósł w stronę drzwi ciemne oczy i pomachał jej
by do niego przyszła.
-
Lepiej się czujesz? - Rzucił mimochodem na powitanie. Cheon-Sa
mogłaby przysiąc, że w jego oczach zobaczyła refleksy troski i
trochę zmartwienia ale przede wszystkim radość, że znów ją
widzi.
-
Tak. Jestem już całkowicie zdrowa – pasek torebki zsunął jej
się z ramienia, Jung-Su poprawił go, dotykając przy tym jej
nagiego obojczyka. Na policzkach wykwitły mu dwa rumieńce, szybko
więc odwrócił się by uniknąć jej wspojrzenia. - Ładnie tu.
Rozejrzała
się dookoła. CML, była kawiarenką osadzona w piwnicy, albo czymś
przypominającym piwnice. Okna były wmontowane w ściany ale nie
miały szyb tylko fototapety przedstawiające zimowe krajobrazy,
raczej nie mające zbyt dużo wspólnego z Seulem. Samo pomieszczenie
było w beżach i bielach. Stoliki, krzesła, jedna sofa oraz fotele
były białe, ściany jasno beżowe, przechodzące gdzieniegdzie w
liliowy róż, a gdzieniegdzie w krem. Tylko klipsy spinające
koronkowe firanki i małe obrusy na stolikach były czerwone. Było
tu ładnie.
-
Nawet – szepną zamyślony. Potrząsną głową i odwrócił się
do niej, a po rumieńcach nie było już żadnego śladu. - Napijesz
się czegoś? - rzekł Jung-Su z uśmiechem.
-
Tak – kiwnęła głową i usiadła przy wolnym stoliku. - Tylko
żeby to było coś ciepłego – rzuciła zanim znikną jej z oczu.
Aby tylko ją usłyszał.
Słyszał.
Po chwili wrócił trzymając w dłoni białą filiżankę z czarnym
espresso.
-
Od razu stawi cię na nogi! - Uśmiechną się szeroko i łypną na
nią spod okularów. Przytkną swój kubek do ust i trwał tak przez
moment zamyślony. - Myślałaś o mojej propozycji?
-
Hmmm? - spojrzała na niego zmrożonymi oczami sącząc bardzo mocną
kawę. Taką jaką lubiła najbardziej. - Ah, tak. Oczywiście.
Przyglądał
jej się czekając na mniej wymijająca odpowiedź.
-
Nie naraziłabym się Hanie by przyjść tu tylko na pogaduszki.
-
Czyli się zgadzasz?
Kiwnęła
głową i posłała mu rozbrajający uśmiech znad filiżanki
parującej kawy. To wyraźnie poprawiło mu humor.
Gdy
dostała wiadomość z uczelni, że rozmowę kwalifikacyjną przeszła
pozytywnie i od tej pory stała się jedną ze studentek Yonsei
University, o mało nie posiadała się ze szczęścia. Jung-Su
podzielał jej radość i zapewnił, że w kawiarni gdzie rozpoczął
staż, chętnie przyjmą drugą kelnerkę. Cheon-Sa musiała to
przemyśleć, miejsce uczelni a miejsce pracy były oddalone od
siebie o półtora godziny drogi metrem. Wtedy gdy już sięgała po
telefon a na wyświetlaczu już widniał jego numer, w głowie
słyszała słowa „Przypomnij sobie, że
nie wszyscy ludzie na tym świecie mieli takie możliwości jak
ty”*** i odkładała telefon na półkę. Powinna spróbować?
Nieważne jak dużo straci czy zyska, powinna spróbować? Godzina
metrem, to nie było dużo... Najważniejszy było to, czy da radę.
Ale nie raz była stawiana w takiej czy nawet gorszej sytuacji.
- Jung-Su...
Cheon-Sa się
odwróciła. Zza baru wyszła młoda dziewczyna, oczy utkwiła w
niej. Kruczoczarne włosy miała splecione w gruby warkocz, ubrana
była w duży czerwony sweter z ciepłej wełny i czarne dżinsy.
- ...
A-a-hjus-s-si...
Dziewczyna
jąkała się wciąż nie odrywając oczu z Cheon-Sa.
- ... Szuka
mnie?
- Tak –
wydusiła i zniknęła w drzwiach najprawdopodobniej prowadzących do
kuchni.
- Wyglądała
jakby zobaczyła ducha.
- Ah, bo to
była Jeong-Rin, nasza jedyna kelnerka. Patrzy tak na każdą piękną
dziewczynę.
-Jestem
piękna? - zapytała ciekawa odpowiedzi ale Jung-Su tylko spłoną
rumieńcem i znikną za dziewczyną.
Została sama
wśród innych gości. Nie było tłumów, w każdym koncie stał
przynajmniej jeden wolny stolik. Cheon-Sa obserwowała klientów CML
popijając powoli czarne espresso, dopóki nie wrócił Jung-Su. W
pasie miał zawiązany czerwony fartuch a na piersi przyczepił
plakietkę z imieniem.
- Życzy
sobie pani czegoś?
- Nie mów,
że będę musiała nosić taki fartuch?
-To –
wskazał na czerwony materiał. - Najnowsza paryska moda, tylko
jeszcze o tym nie wiesz. - Cheon-Sa parsknęła śmiechem a Jung-Su
przysiadł na brzegu fotela naprzeciwko niej. Stary dobry Jung-Su.
- Dlatego
właśnie stawiam na modę prosto z Seulu.
- Jeszcze
zobaczysz, jeśli nasza gwiazda go na siebie włoży, to znak z
niebios, że nie jest wcale taki zły.
- Nasz
gwiazda?- Uniosła na niego oczy w zdziwieniu.
- Taka jedna
uparcie twierdząca, że jest dziewczyną jednego z członków
zespołu. Stawiam wszystko że to nie prawda, serio, on jej perfidnie
unika.
- Kłótnia
kochanków?
- Oby nie.
Cała moja wypłata poszła już w zakłady.
Oboje
wybuchnęli śmiechem. Klienci mierzyli ich gniewnym spojrzeniem i
pewnie dali by im reprymendę za złe zachowanie gdyby się szybko
nie uspokoili. Cheon-Sa nadal się uśmiechała a Jung-Su co rusz
znikał w kuchni zostawiając ją samą.
Około
godziny dwudziestej wszystko zostało zamknięte. Została tylko ona,
Jung-Su stojący przy jej boku i nerwowo ściskający jej ramie,
jakby był się, że ktoś zrobi jej krzywdę, Jeong-Rin patrząca na
Cheon-Sa podejrzliwie i Ahjussi, który okazał się bardzo miłym
człowiekiem. Milszym niż myślała. Pracę mogła rozpocząć nawet
od zaraz.
- Czekaj, czy
kawiarnia nie została już zamknięta? - szepnęła Jung-Su do ucha.
Stali w małym składziku, tak małym, że chcąc czy nie prawie
dotykała jego torsu.
-Tak, ale CML
w nocy zmienia się w klub, CML-NIGHT – Pachniał czekoladą i
pomarańczową skórką o dziwo pierwszy raz w życiu zwróciła
uwagę na to, że Jung-Su miał jakikolwiek zapach.
-To teraz się
dopiero zacznie przedstawienie?
-Tak.
Pozostało ci tylko poznać członków zespołu. Chodź za mną.
__________________________________________________________
* Unni - (Kr.) Starsza siostra, bliska przyjaciółka. Forma używana tylko przez kobiety.
** Oppa (Kr.) Starszy brat, chłopak, bliski przyjaciel. Forma używana tylko przez kobiety.
*** Francis Scott Fitzgerald "Wielki Gatsby"