Cheon-Sa
jeszcze nigdy nie było tak zimno.
W
chwili nadejścia pierwszych przymrozków, zamek w drzwiach stał się
nazbyt zachłanny. W za nic nie chciał oddać klucza. Szarpnęła z
całych sił, prawie wyrywając drzwi z zawiasów. Upadła na
oblodzony schodek.
Cholera,
zaklęła w myślach. Zdmuchnęła z oczu włosy i roztarła obolałe
plecy. Bardzo bolało. Nie tak, jednak by płakać, płacz przecież
niej był dla niej. Gdy tylko dom, raczył ją wpuścić do środka,
drepcząc, wpadła do ciemnej kuchni.
Za
jedyne źródło światła, musiała jej posłużyć „umierająca”
komórka. Płaszcz cisnęła na komodę, buty o drzwi a sama rzuciła
się na łóżko.
Tu
była bezpieczna. Delikatny zapach płynu do płukania na pościeli,
mniej intensywny na firankach. Zapach cynamonu z kuchni, głęboki,
chrapliwy oddech zza ściany. Dom, czy to jest jego esencja? Dla
Cheon-Sa, tak..
Wtulona
w biel kołdry, zasnęła.
*
* *
Cheon-Sa
już zapomniała, jak bardzo lubi zapach domowego jedzenia, budzącego
ją o poranku. Ach, te domowe croissanty, zapach iście domowy z nutą
rozlanej na blacie czekolady i rozsypanym po całej kuchni cynamonie.
Choć
leniwie, Cheon-Sa spuściła nogi z łóżka i schowała twarz w
dłoniach. Czuła się jak na mocnym kacu. Nie, żeby coś piła,
była najnormalniej niewyspana. Niewyspana? Żeby to przynajmniej
było dobre słowo. Nieco przed piątą, telefon rozdzwonił się jak
to często bywa, ciut za głośno, i ku jej późniejszym
ubolewaniom, wygrywając ścieżkę dźwiękową z Upiora Opery.
Telefon,
choć już dawno powinien zaliczyć zgon, miał jeszcze sporo siły.
Wydaje się jednak, że jedynie dostał darmową podróż przez okno,
prosto w zasypany krzew jaśminu. Magia zbliżających się
walentynek.
Teraz
dochodziła dziewiąta. Cheon-Sa, powlokła się do jedynego okna,
jakie wmontowane było w białą ścianę jej pokoju. Śnieg raził
po oczach, migotał na słońcu jak poprószony srebrem. Delikatny
chłód szczypał ją w nos a wiatr targał niesforne kosmyki, mimo
to, pogoda była jak najbardziej na tak. Słońca nie przyćmiły
żadne deszczowe chmury.
Przedreptała
z pokoju do małej, błękitnej łazienki. Większość miejsca
zajmowała umiejscowiona przy ścianie wanna, ale i na wszystko
znalazło się miejsce. Nalała wody do wanny i zmyła z włosów
wszelką trawę i ziemię. Łzy wsiąkły w poduszkę, nie
pozostawiając po sobie żadnych znaków.
Gorąca
woda, jedynie zaczerwieniła jej ciało, które bez żadnych
problemów i w natychmiastowym tempie wskoczyło w wełnianą
sukienkę. Czy to, aby na pewno była sukienka? Cheon-Sa, zdawało
się, że tak, ale dla osób trzecich zazwyczaj był to zbyt duży
sweter, który sięgał niskiej dziewczynie do kolan. Jedną z takich
osób był Jung-Su. Nawet bez swoich beznadziejnych okularów
widział, że to był tylko, wielki jak namiot sweter.
Myśląc
o przyjacielu, którego wczoraj opuściła, zrobiło jej się
strasznie głupio i smutno. Znów widziała jego oczy, zmartwione,
ale pełne zrozumienia, może jednak też i odrobinę zawiedzione.
-
Co tam pichcisz? – zapytała wchodząc do kuchni. – Czy to
czekolada?
Ciemne
oczy, spojrzały na nią podejrzanie z pod oprawek. Łypnęły
złowrogo widząc jak wyciąga rękę w stronę topiącej się na
kuchence czekolady. Tylko, że to dla Cheon-Sa, był pokarm bogów,
nie żadna tam czekolada. Ambrozja!
Il-Sung,
jak na mężczyznę z czterdziestką na karku, prowadził się
niezwykle młodo. Tylko nieogolony zarost i dziwne okulary, sprawiały
odmienne wrażenie. Cheon-Sa, nie wyobrażała sobie życia, bez
niego przy boku. Był jak dotąd jedynym mężczyzną, do którego
poszłaby z największym problemem tego świata. Był jej ojczymem.
Matka,
ponoć poznała go wieku ośmiu lat, ale po wielu latach odnaleźli
się, gdy Cheon-Sa sama miała lat około, dwunastu, co według jej
przyrodniej siostry, znaczyło „kopę czasu”. Dla niej to było
tylko kilka lat, tak zróżnicowanych emocjonalnie, że trudno było
je określić, jako smutne czy szczęśliwe.
-
Jedyny chłopak, jaki się tobą interesuje, podrzucił mi wczoraj po
szkole przepis.
-
Jung-Su, nie jest jedynym – oznajmiła. – Jako jedynego, go nie
odtrącam? Z czym to w ogóle jest?
-
Nugat – odparował, śmiejąc się do topniejącego nadzienia.
Cheon-Sa, dałaby wiele za to, żeby móc zjeść to całe nadzienie
croissanta, bez samego rogalika. Nawet jeśli nie jest to czekolada.
Słodki
zapach, niestety, boleśnie przypominał jej o tym jak beznadziejnie
była głodna.
-
Su-Jin dzwoniła. Wywnioskowałem, że była w bardzo złym stanie
emocjonalnym.
-
Zły stan emocjonalny? W jakiej epoce żyjesz, Jezu…
-
Ponoć jakieś podobieństwo jest, ale trochę mi do niego brakuje.
Cheon-Sa
w jednej chwili wybuchła śmiechem. Tego jej było trzeba, humoru
Il-Sung’a, no i może jeszcze denerwującej Su-Jin, towarzystwa
Hany i ciepłej ręki Jung-Su.
Teraz
musiała jej wystarczyć jedynie gorąca herbata i zmarznięty na
kość telefon.
-
Cheon-Sa, chcesz umrzeć? – Su-Jin, jak to Su-Jin, odebrała przy
pierwszym sygnale. W tej chwili naprawdę chciała umrzeć, albo
przynajmniej zniknąć na czas nieokreślony, a pomyślała o tym,
widząc ponad dziesięć nieodebranych połączeń, zaraz po
znalezieniu telefonu. Z jakieś pięć minut temu góra.
-
Czego chciałaś?
-
Spotkajmy się.
Oczy
Cheon-Sa pociemniały.
-
Dziś? Naprawdę …. Po co?
-
Jak to, po co? – Wykrzyknęła Su-Jin. – Chyba mam prawo zobaczyć
czy z moją przyjaciółką wszystko w porządku, tym bardziej, że
wczoraj zniknęłaś mi w dość dziwny sposób. Gdzieś ty poszła?
-
Przepraszam.
Zrobiło
się jej żal przyjaciółki. Tak jeszcze niedawno Jung-Su.
-
Mniejsza o to – mruknęła. Cheon-Sa wyczuła ulgę i smutek w jej
głosie. - Dziś na bank muszę z tobą pogadać, punkt druga przed
Parkiem Yeouido, w naszym miejscu, rozumiesz?
-
Tak daleko? To godzina metrem, nigdzie nie idę…
-
Idziesz – upierała się przy swoim.- Posłuchaj, musisz mi w czymś
pomóc, no i rozerwać się. Ile można czekać na ten telefon z
uczelni? Po za tym, na pewno zadzwonią. Miałaś lepsze wyniki niż
ja.
-
Idę na psychologię nie na marketing - westchnęła. - To, na którą
mam być?
-
Idziesz? O rany, idziesz? Musisz naprawdę mnie kochać.
-
W społeczeństwie wyróżnia się cztery rodzaje miłości.
-
Tak, to, to, co jest między nami to…
-
…Caritas. Bezinteresowna pomoc niesiona bliźnim - oznajmiła.
-
Bardzo pocieszając perspektywa –stwierdziła. – Tak czy owak,
będę czekać o drugiej.
I
krótki, urywany sygnał, oznajmiający koniec połączenia.
-
Z kim rozmawiałaś?
-
Z Su-Jin – posłała uroczy uśmiech do stojącej w drzwiach
siostry. Choć Hana była od niej starsza o trzy miesiące, wszyscy
raczej brali ją za młodszą. Nie za wygląd, Cheon-Sa nie wyglądała
dojrzalej, jedynie próbowała na taką pozować. Hana była
infantylna i urocza, gdy ona sama nie potrafiła taka być. Jej
„starsza siostra” ukrywała swoje prawdziwe 'ja' przed światem,
dla niego stawała się buntowniczą, militarną nastolatką, dla
przyjaciół małą dziewczynką w ciele osiemnastolatki.
Cheon-Sa,
wyjaśniła w pośpiechu „rozkaz” przyjaciółki. Hana była
zadowolona, jako jedyna, bo Il-Sung, nie mógł znieść myśli, że
nikt nie zje jego domowych wypieków. Dziewczyny nie były jednak
takie okrutne. W czasie rozmowy, zdążyły zjeść połowę
wszystkich croissantów i popić je gorącą czekoladą. Śniadanie w
sam raz dla odchudzającej się nastolatki, nie ma, co.
Hana
zapałała optymizmem do wyjścia w taki zimowy dzień jak dziś,
gdzie walentynki zbliżały się nieubłaganie. Było zimno, ale kto
nie chciałby wyjść na świeże powietrze Seulu? No może nie takie
świeże, ale zimowe i niosące zewsząd zapach walentynkowych
czekoladek. Nie dało się odmówić Hanie, jej znoszonym koszulkom
rockowych zespołów i wiecznie rozczochranym włosom.
Su-Jin
była osobą dość punktualną, i tą kwestie traktowała bardzo
delikatnie. Stała już pod drzewem kwitnącej wiśni, gdy Cheon-Sa
do niej dołączyła. Na płaszczu miała widoczne ślady płatków
śniegu. Zapewne czekała na nią, od dłuższej chwili. Tym
bardziej, że coś niespokojnie dreptała po ubitym obcasami, śniegu.
Hana, wyłoniła się zza pleców Cheon-Sa, uważnie przyglądając
się kwaśnej minie Su-Jin.
-
Przyszłyśmy obie, jeśli tak może być.
-
Cheon-Sa, ty się jeszcze pytasz? To lepiej, przyznaj się do tego
wreszcie, czasami jesteś nudniejsza od Hany, tylko nie bierz tego do
siebie, Hana.
Hana
najnormalniej w świecie wzruszyła ramionami. Jak to miała w
zwyczaju często robić, gdy chodziło o kontakty tych dwóch. O tak,
Cheon-Sa, lubiła je obie, ale osobno, nie razem. Jedna gorsza od
drugiej.
Cheon-Sa
puściła jej komentarza mimo uszu i poszły do domu handlowego, za
przewodnictwem Su-Jin. Było tam ciepło wygodnie i gdzieniegdzie
podawali dobrą kawę, znaczy się tanią. Cheon-Sa zamówiła gorącą
czekoladę do picia, „czekoladowy drobiazg” na deser i skupiła
się na czekaniu aż ktoś przyniesie zamówienie. Siadły w miejscu
z widokiem na całą galerie, wszelakie butiki mieniące się
kolorami, plakaty z idolami, reklamujące najnowsze kosmetyczne
trendy. Odgrodzona od tej utopi, lśniącej od niebieskich lampek,
zwykłą szklaną balustradą, czuła się bezpiecznie.
Deser
przyniósł młody chłopak, dorabiający student. Na 101% kwiecisty
chłopiec. Cheon-Sa zainteresowana deserem nie zwracała uwagi już
na zgiełk panujący w galerii. Aspołeczne, ale skuteczne.
-
On wygląda jak Sung-Jong z INFINITE! – Su-Jin natychmiastowo
oderwała się od drożdżówki z pomarańczą i z rękoma przy
twarzy wpatrywała się w ten rejon kawiarenki, który był za
Cheon-Sa
-
Co to jest INFI…
-
Ładny… - przerwał jej rozmarzony głos Hany.
W
tył zwrot! Spojrzała na siostrę i na jej maślaną minę.
Rozmarzona Hana? Jej buntownicza, feministyczna Hana... rozmarzoną?
Jeeeju niesamowite opowiadanie *-* masz talent, bardzo podobają mi się te imiona :> czekam na więcej, bo się wciągnęłam ;)))
OdpowiedzUsuńa co do tego co pisałaś mi na blogu, chętnie porozmawiam na gg, mój numer jest podany na moim blogu po prawej stronie :)
Okej, zapamiętałam już jak się nazywa główna bohaterka! Jak dla mnie to wielki sukces :) Swoją drogą, jej przyrodnia siostra, ale jej forma ,,do ludzi" przypomina mi mojego Hipisa. Militarnie, koszulki z zespołami rockowymi, potargane włosy... Znasz Hipisa? Nie że kogoś reklamuję, ale warto poczytać jej bloga, terra-feliks.blogspot.com. Zostawia tam komentarze wielu oryginalnych ludzi... (Tak, sporo metali, a to naprawdę ciekawy ludek :)) Tak więc czuję się niemal rodzinnie czytając ten rozdział, i szczerze zazdroszczę Cheon gotującego faceta w domu, i to wstającego wcześniej od niej! Normalnie cud. Pewnie czuje się jak królowa :)
OdpowiedzUsuńŁa, ale mi fajny komentarz walnęłaś ;) Od razu odpowiadam. Po prostu jestem na blogach od dwóch lat, sporo widziałam, sporo ludzi pożegnałam (usunąć bloga to zawsze trochę jak umrzeć :/) I po prostu wyrobiłam sobie renomę, grono czytelników którzy pamiętają o mnie. Nie jest to w żadnym wypadku zasługa mojej pisaniny :) Znam wiele blogów lepszych ode mnie pisarzy o których mało kto słyszał.
I to nie jest tak że ja zawsze krytykuję :D Staram się odmierzać równo. Na przykład teraz twierdzę tylko że twoje przecinki wciąż panują nad tobą a nie odwrotnie,a nic się nie czepiam :) Bo mi się podoba. I myślę że jak nie zniechęcisz się do pisania to będziesz naprawdę świetna :)
Imiona są świetne, bardzo mi się podobają.
OdpowiedzUsuńTwój styl pisania mi bardzo odpowiada, czyta się szybko i miło.
Przeczytałam rozdział i zachciało mi się deseru :P chyba będę musiała iść sobie coś zrobić dobrego do zjedzenia :P
Czekam na kolejny rozdział :D
Buziaczki :*
przepraszam, iz dopiero komentuję.. ale dopiero teraz miałam chwilę czasu ;)
OdpowiedzUsuńwidzę kolejna blogerka, ale szkoda że nie piszesz na blogspocie ;)
to 1 rozdział/ bo miałam wrażenie, że nie do konca wszystko kumam, piszesz całkiem dobrze, tak inaczej, ale stylistyka do poprawy, nad tym pracuj ;)
Hej Hej! Na pewno mnie nie kojarzysz, ale ja już kojarzę Twoje opowiadanie, więc czemu mam nie skomentować... Co prawda, trudno mi zapamiętać te wszystkie imiona, ale już się wkręcam. Bo oryginalnie. Bo żywo. Bo nie ma tylko dwóch bohaterów i nie są takimi samymi szarymi myszkami. Czyli jest fajnie. :P A do błędów, interpunkcji etc. się nie przyczepię, bo się nie znam. :
OdpowiedzUsuń